Dzień drugi 19.01.2009 roku
Wczorajszy dzień, dzień rozpoczęcia kolejnego (już trzynastego w mojej karierze) zimowiska w Ściegnach, upłynął pod znakiem rozpakowania i zaznajamiania się z terenem i współuczestnikami wyjazdu. Gdyby próbować każdemu dniowi nadać charakterystyczną nazwę, dzisiejszym zyskał by pewnie przydomek DNIA IMPROWIZACJI. Dzisiaj bowiem musieliśmy się popisać umiejętnością improwizowania w tzw. warunkach ekstremalnych. Ale od początku…
Pierwsza niespodzianką był dla nas…!!!!!!!… błysk flesza. Wszyscy wiedzieliśmy o foto-manii naszego kierowniczka, ale… kto by przypuszczał, że pierwszy poranek zostanie tak obfotografowany. My tu tacy wymęczeni pierwszą „gorącą i krótką” nocą, a tu taka „nieprzyjemność”. No, ale „pierwsze koty za płoty” – jakoś to wytrzymamy (tylko dlaczego tak trudno przyjąć z powrotem pozycję pionową??? Przecież jesteśmy gatunkiem naczelnym!!!).
Kiedy już zaczęliśmy widzieć góry i Śnieżkę za oknami (co należy rozumieć: kiedy wreszcie otworzyliśmy oczy) okazało się, że najwyższy czas zejść, aby wziąć udział w symbolu „szkoły przetrwania”: porannej gimnastyce. Nie wiadomo dlaczego tak zadowolone z życia Joasia i Marta, wsparte muzą i fotosadyzmem księdza dały nam ostry wycisk. Robiliśmy nawet za „taczkowych”. Warto wspomnieć, że pierwszą „kuchę” zaliczyli dzisiaj niektórzy chłopcy, opóźniając ćwiczenia o prawie 10 minut (a mówią, że to my, dziewczyny, wszystko spowalniamy).
Po tym doświadczeniu już punktualnie zebraliśmy się przed szkołą, aby ruszyć do kościoła. Można uznać za cud, że nikt nie zaliczył „dupniaka” – przed szkołą było bowiem wzorcowe lodowisko (wszystko przymarzło). Schodząc kilkakrotnie doświadczyliśmy zgubnego działania krzyku Kadry – nie, nie… oni nie krzyczeli na nas, ale do nas: „Uwaga! Samochód!!!”. Faktycznie, było to przydatne, bo szosy tu są raczej wąskie (swoją drogą, zrobiliśmy zakłady, na jak długo Kadrze starczy „pary w płucach”).
Kiedy już zeszliśmy trochę, nasz „szeryf” nagle przyspieszył. No nie, mistrzu!!! Odrobinę litości – jak tak będziemy przebierać nóżkami „jak gejsze”, to… Dopiero po chwili okazało się, że nagły przyrost mocy mobilnej naszego księdza związany był z jego „wszechstronnością” – mundurowi nawet po cywilu czują się na służbie (tutaj ksiądz i Pani Małgosia robili za drogowe służby regulujące ruchem – dzięki temu mogliśmy bezpiecznie przejść przez ściegieńskie mega-skrzyżowanie.
Przy kościele powitał nas gościnny proboszcz, ks. Prałat Stefan Świdroń, zapraszając nas do modlitwy w kościele. Sama Msza była taka sama i jednocześnie inna. Taka sama, bo przywykliśmy już do kazań dialogowanych i oprawiania mszy swoim śpiewem; inna – bo przeżywaliśmy ją w niewielkiej grupie. Dzisiejszy temat kazania-rozmowy to „Eucharystia – spotkanie z Bogiem i ludźmi”, kładący nacisk na potrzebę dawania codziennego świadectwa życia. O oprawę muzyczną zadbały połączone siły scholi bogatyńskiej i lubańskiej. Było fajnie.
Powrót przebiegł w dużo weselszej atmosferze – po pierwsze w końcu się dobudziliśmy; po drugie – za chwilę mieliśmy zacząć „papusiać”; po trzecie wreszcie dużą okazją do śmiechu były „lodowe wypadki” niektórych z nas (pozdrawiamy obolałą Kasię).
Do zakończenia śniadania program dnia przebiegał zgodnie z planem. Okazją do wspomnianej wyżej improwizacji stał się pierwszy konkurs – lepienie „najzabawniejszego zimowiskowego bałwaniska”. Nazwa niezła, ale jak tu lepić, kiedy śnieg miał tendencje rozklejania się??? Postanowiliśmy w końcu popisać się kreatywnością i ulepić bałwana – ale nie tego standardowego. Nasze bałwaniska miały krawaty, ciemne okulary i szaliki – przypominały trochę „gigantów podziemia”. A że temperatura (choć plusowa) nie była za wysoka, rozgrzewaliśmy się korzystając z bazy szkolnego placu zabaw.
Po ocenieniu i obfotografowaniu naszych arcydzieł (a także uwiecznieniu procesu ich dewastowania) zajęliśmy się sobą w ramach grup. Starsze dziewczyny i chłopcy postanowili zakosztować trochę klimatów sportów zimowych (saneczkowanie). Młodsze dziewczyny zajęły się rysunkami – oj, rośnie nam nowe pokolenie twórców kultury i sztuki.
Około południa znowu pojawiliśmy się w jadalni – nie po to jednak, aby od razu jeść. Tym razem przywiodła nas tu chęć skosztowania „strawy duchowej” (a właściwiej chyba byłoby to nazwać „strawą słuchową”) – próba śpiewu (przy braku gitary) przypominała bowiem typowe zmagania z wiatrakami. Ale nie można powiedzieć, pośpiewaliśmy sobie. Czuliśmy to w gardłach i… rękach (bo część kawałków była połączona z animacją).
Kiedy już ucichło nasze śpiewanie, Pani Bożenka zadbała, abyśmy wspólnie przerobili kolejne ćwiczenie terapeutyczne (wpisane w założenia zimowiska). Ćwiczenie – brzmi groźnie, a w sumie było bardzo fajne i interesujące. Pod jego koniec zaczęło nas tylko nurtować pytanie: gdzie jest ksiądz, który w międzyczasie wybył po obiady (przywożone z Karpacza). W końcu pojawił się, ale z taką dziwną miną (no bo jak tu z normalną miną wyjaśnić, że „obiady dopiero się robią”???). Musieliśmy odczekać godzinę – nie było łatwo, ale za to jak się dorwaliśmy do talerzy, to… ceramika ocalała tylko cudem.
To zdarzenie zmusiło Kadrę do totalnej improwizacji – w jednej chwili przewrócił się cały plan dnia. Ale ponieważ nie warto było się denerwować, korekta bardzo szybko zaczęła być realizowana. Najpierw zeszliśmy do Sali gimnastycznej, gdzie odbyły się eliminacje konkursu hula-hop i rzutów do kosza. Było wesoło i głośno, szczególnie podczas zmagań naszych ulubienic i ulubieńców. Po tak dużym wysiłku kolacja została powitana prawie owacją.
Zimowisko to nie tylko nasz wypoczynek. Staramy się pamiętać o naszych najbliższych, szczególnie o Rodzicach. W tym roku postanowiliśmy w szczególny sposób otoczyć naszą pamięcią także Babcie i Dziadków (z racji przypadającego niedługo ich święta). Ich wspomnieniu służył rozpoczęty zaraz po kolacji konkurs na najpiękniejszą laurkę dla tych właśnie osób. Inwencji twórczej nie brakowało…
W końcu zaczęły się ostatnie przygotowania do zmagań na polu polskiego wokalu. Mini Playback Show stał się okazją do zademonstrowania swoich umiejętności (nie tylko śpiewu, ale także zdolności aktorskich) – wszyscy prezentowali novum swoich interpretacji hiciorów estrady; największym jednak aplauzem zostały nagrodzone występy Adriana oraz zespołu: Marty, Joasi, Kasi i Adriany. Było super. Mini Playback stał się de facto wejściem w kolejną zabawę, w której (ku radości Kadry) wzięło udział kilku chłopców. Atmosfera była tak fajna, luźna i swobodna, że nasz „DJ w czerni” przedłużył ją o ponad 15 minut.
Nie da się ukryć, że z pewnym trudem przyszło nam próbować zasnąć, ale… po takim dniu będziemy dla naszej Kadry szczodrzy i „damy im pospać” (ale tylko dzisiaj).
Jutro DZIEŃ KAPELUSZA – planujemy zaszokować całe Ściegny swoimi nakryciami głowy. Ponadto czeka nasz „marsz trasą wodza czerwonoskórych” – przez cały Karpacz. Będzie więc „ostro”, ale na pewno też fajnie.
piątek 6. lutego 2009 o 12:04
ach te poranne pobudki…gimnstyczka:P