Dzień czwarty 21.01.2009 roku
Dzień czwarty – w mojej dotychczasowej historii wyjazdów z dziećmi i młodzieżą był to często dzień kryzysów. Z pewnością doświadczyłem tego i tym razem, natomiast zupełnie kryzysu nie było widać po Kadrze – ludzie z żelaza, czy jak? Tak więc oprócz przydomku „dnia kryzysowego” (i oczywiście przeżywanego dzisiaj Dnia Babci), środa zyskała także nazwę DNIA KADRY. Dlaczego? O tym za chwilę…
Wspomniałem o kryzysowaniu – dzisiaj po raz pierwszy naszych dzieciaków nie budził błysk flesza. Normalnie szok! Nie zaspałem, ale… tak sobie przekładałem w telefonie moment kolejnego budzenia o 5 minut (i w końcu trzeba się było zbierać prosto na gimnastykę). Kadra była zawiedziona – „My się tak przygotowałyśmy”, dzieci zaskoczone: „A co to, dzisiaj dzień bez aparatu?!?”.
No, ale na gimnastyce byłem już w pełnym wyposażeniu, a więc i z aparatem. Dzisiaj prowadzenia porannej „przebudzanki” podjęło się 75% Kadry: Panie Joasia, Małgosia i Bożenka. Ćwiczenia nie były może tak „wyczynowe”, jak wczoraj, ale – po włączeniu „Kaczuchów” i tańca belgijskiego, zrobiło się naprawdę wesoło (dręczy nas tylko pytanie – czy udawanie taczki jest aby na pewno dyscypliną sportową?).
Już w pełni dobudzeni (choć na „gumowych nogach”) ruszyliśmy [oczywiście po toalecie porannej w wersji „full wypasik”] do kościoła. Po drodze mieliśmy okazję podziwiać sprint naszego zaspanego „szeryfa” do krzyżówki, aby ją zablokować {to przypomina trochę scenki z piosenki „Chłopcy radarowcy”). W chwilę później rozpoczęła się Msza św. ofiarowana za nasze Babcie i Dziadków – w szczególności zaś (przy okazji tego święta) modliliśmy się za „szefową kuchni”, Panią Teresę. Mimo niedospania (tu tytułem wyjaśnienia – spowodowanego permanentnymi problemami dzieci z wejściem w rzeczywistość „bujania w obłokach”) nawet nieźle poszło nam śpiewanie oraz współpraca przy formowaniu homiletycznych stwierdzeń (homilia dialogowana poświęcona momentowi Przeistoczenia). Pod koniec Eucharystii odwiedził nas nawet tutejszy ksiądz proboszcz. Bardzo wzruszającą była końcówka Mszy, kiedy to Pani Teresie zaczęły się „pocić oczy”. Z radością więc wracaliśmy do szkoły, która dla wielu stała się już „naszą szkołą” (z całym szacunkiem dla Pana Dyrektora i uczniów tej dostojnej uczelni).
Podczas śniadanka doszły nas słuchy, że chłopcy znowu „narozrabiali” – okazali się lepsi w utrzymaniu czystości sali od jednej z grup dziewcząt (ale siara!!!). Ale jak to powiedziały nasze Panie – „jutro też jest dzień”. Pożyjemy – zobaczymy.
Dzisiejszy dzień, w odróżnieniu od wczorajszego, miał charakter stacjonarny (było to o tyle wskazane, że pogoda zaczęła się dzisiaj załamywać – było mokro i dżdżysto). Cały czas do obiadu zajęły nam przygotowania i uczestnictwo w zabawie bibliotekarskiej „Ćwierćland”, pomagającej także w integracji naszej wspólnoty zimowiskowej. Przygotowania okazały się bardzo czasochłonne, ale… efekt końcowy był imponujący. Dobrze się bawiliśmy.
Po pysznym obiadku (grochóweczka była jak marzenie) i krótkim LB [dla jasności – LB oznacza „leżenie bykiem” – święty czas Kadry] nagle znowu pojawiły się oznaki kryzysu – tym razem u naszych podopiecznych. Przewidziany konkurs „Mumia” i „Pantoflarz zimowiska” rozpoczął się z 20-minutowym poślizgiem (o tyle niegroźnym, że mieliśmy wystarczającą rezerwę czasową). „Mumia” to już tradycyjne zmagania z tak opornym tworzywem, jak najgorszej jakości papier „do tych rzeczy”… „Pantoflarz” natomiast bardzo zmotywował nasze dzieciaki – przeżyliśmy tylko jedno zdziwienie – zwycięzcy ucieszyli się uzyskując tytuł „zimowiskowego pantoflarza” (komentarz Kadry: „No cóż, dzieci uczą się dopiero życia!!! Jeszcze im to minie”). Bardzo dobrze się stało, że atmosfera dopisała, bo na kolejny punkt programu – śpiewanie – nasz ksiądz przyniósł gitarę i nadzieję, że nas przez nią usłyszy. Staraliśmy się, jak tylko mogliśmy – przy okazji poznaliśmy nową melodię „Sanctus”.
Kiedy już odświeżyliśmy i nadwyrężyliśmy nasze zdolności wokalne, przyszedł czas na lekkie zmęczenie fizyczne. Starsze grupy dziewcząt i chłopców rzuciły sobie wyzwanie w formie meczu piłki siatkowej (niestety, przegranego przez nasze dziewczyny). Natomiast grupa „Mikrusy” poczyniła w tym czasie przygotowania do namalowania swojego plakatu-wizytówki. No, w sobotę będzie co oglądać.
Dzięki dużej porcji wysiłku (tak twórczego, jak i fizycznego) apetyty podczas kolacji dopisywały. Tym razem Pani Teresa miała pełny nożyk roboty. A i nam nie brakowało zaraz później pracy do wykonania – dzisiaj bowiem, podczas wieczornej DYSKOTEKI SZAREGO CZŁOWIEKA, odbył się konkurs na discomana i dyskoteczkę zimowiska. Kategoria „strój” obejmowała przegląd autorskich propozycji, tak bardzo przypominających hity światowej mody dyskotekowej (gumowa rękawica zamiast buta, fioletowe włosy, oryginalne tatuaże tu i ówdzie oraz inne wytwory estetyki ludzkiej). Było czadowo, do tego ten aplauz – w sumie 50 minut minęło jak mgnienie oka. Zaraz potem rozpoczęła się zabawa, nosząca już znamiona jutrzejszej uroczystości „niesakramentalnych zaślubin zimowiskowych” – nasi chłopcy upierdliwie prosili o tzw. wolne tańce (oj, kiedy ja byłem w ich wieku…). Skoro chcą, czemu nie – przygotowana dyskografia była bardzo bogata.
Niestety, i w tym miejscu pojawiło się znamię „czasu kryzysów” – jeszcze przed godz. 21:00 na parkiecie pozostał „tłum”, aż 3 osoby. Reszta poszła spać (czyżby zbawienny wpływ wczorajszego górskiego wypadu???). Skoro tak, zabawę zakończyliśmy o 21:15, a cisza nocna (przynajmniej oficjalnie) rozpoczęła się o godz. 22:00. Potem zostało nam już tylko usypiać „niepokornych”.
Oprócz wielu radosnych wydarzeń, dzisiejszy dzień okazał się smutny z jednego powodu – z racji choroby musiała nas opuścić Adrianna, bardzo fajna dziewczyna z Bogatyni, która wnosiła bardzo dużo ciepła i pogody ducha w codzienność całego zimowiska. Ada!!! Życzymy Ci jak najszybszego powrotu do pełni zdrowia!!!
Czas kończyć (bo tu już 1:00 za pasem). Jutro wielki dzień – DZIEŃ ZAKOCHANYCH, dzień ślubów zimowiskowych. Nie, żebyśmy się martwili, ale trzeba będzie chyba kupić jakieś spowalniacze reakcji dla zimowiskowych nowożeńców, którzy… postanowili nas zaprosić na wykwintne wesele (mega wybór: paczki i herbata). Będzie więc romantycznie i wesoło. Zapraszam więc na jutrzejszą relację i serdecznie pozdrawiam.
piątek 23. stycznia 2009 o 16:49
Ja też żałuje,że musiałam pojechać do domu, a tak chciałam wrócić,lecz to się nazywa pech;(
środa 18. lutego 2009 o 21:22
o bo…
moje oczy na jednym zdjęciu są_czerwone ale nic…
wyszłam jak czupiradło ale was pozdrawiam i koocham