„Szkoła Przetrwania jedynego Szeryfa” 30.06.2012 roku
Autor: admin o sobota 30. czerwca 2012
Jest ostatni dzień czerwca, godzina 8:30 – na placu kościelnym rozpoczyna się jakiś ruch. Czyżby jakaś nacja cierpiąca na „niedosenność”? Oczywiście nie. Po prostu… z racji zakończenia roku szkolnego postanowiliśmy podsumować roczną pracę naszej Scholi EDEN. A że w naszej tradycji najlepszą do tego okazją stały się wypady plenerowe – więc postanowiliśmy uczcić kolejny rok pracy pobytem w Karkonoszach.
Na zaproszenie Schola odpowiedziała może skromnie – pojechały tylko Monika, Ola, Gosia (nasza ministrantka) oraz „senior” naszych wypadów – Pan Ryszard. Naszą grupę nazwaliśmy „Szkołą przetrwania – jedynego – szeryfa”. Zgodnie z opinią – w trasę ruszyli ci, którzy „już nic nie mieli do stracenia” (to oczywiście żart).
Początek upłynął w nastrojach nieco minorowych – raz, z racji odzewu na zaproszenie; dwa – z racji porannego „kapuśniaka”. Jadąc w stronę Szklarskiej Poręby (o tym zaraz) zastanawialiśmy się, czy damy radę wyjść choć na chwilę z samochodu – z racji deszczu.
Wypad 30.06.2012 |
Ten wyjazd miał charakter jubileuszowy – 5 lat temu zainicjowaliśmy tego typu formę świętowania uroczystości scholkowych. Dzisiaj postawiliśmy przypomnieć sobie trasę naszego pierwszego scholkowego wyjazdu. Pierwszym postojem był „Zakręt Śmierci” – niestety, wystraszyli nas trochę „bramkarze” pobierający „haracz”. Nie chcieliśmy płacić za kilka minut na pamiątkowe zdjęcie, więc… ruszyliśmy dalej.
Kolejny postój – zbiornik przy Podgórzynie. Tu stawaliśmy zawsze na pierwszą albo drugą herbatę. Tak więc i tym razem – w nieco pochmurnej atmosferze – stanęliśmy, aby „dać sobie w żyłę nieco teiny”. Po 10 minutach ruszyliśmy prosto do Karpacza, skąd chcieliśmy rozpocząć nasze dzisiejsze wędrowanie.
Kiedy już stanęliśmy na parkingu, zwróciliśmy uwagę na to, że nie będzie lekko – nie z racji deszczu, ale przez panoszący się upał (w cieniu około 30 stopni). Ale w sumie, wszelkie „nadzieje” pozostawiliśmy w Lubaniu, więc… czas ruszyć naprzód.
Najpierw przypomnieliśmy sobie fragment zimowiskowej trasy przez centrum Karpacza, dochodząc do zapory na Łomniczce. Stamtąd – po okazjonalnej sesji foto – ruszyliśmy na trasę „plenerową” wokół okolicznego wzgórza. O ile dotąd szliśmy trasami sprawdzonymi przez „szeryfa”, o tyle teraz wkroczyliśmy na tereny nam wszystkim nieznane. Pominiemy „lekki szelest oddechu naszego przewodnika” (ogłuszający nas podczas wspinaczki na szczyt wzgórza) – doszliśmy na szczyt i wtedy padło pytanie: co dalej?
Ks.Janusz stwierdził – idziemy jedynym widocznym szlakiem. Okazało się to dobrą decyzją, bo w końcu doszliśmy do Centrum Pneumonologii, gdzie wykorzystaliśmy ośrodkowe centrum zabawy – z okazji do zjazdów skorzystała nawet „seniorka” Monika.
Zabawa trwała około 30 minut, po czym – ku naszej konsternacji – ruszyliśmy dalej „pod górkę”. Rozumiemy, że górki to wysokość, ale przecież jedynym kierunkiem nie może być „góra”!!! Okazało się, że to nasze myślenie miało rację bytu – potwierdzeniem stał się fragment zejścia koło „Hotelu Gołębiewski”. W sumie zejście było bardzo naturalne – niestety, po przejściu trasy do dawnego Muzeum Lalek okazało się… że znowu trzeba się wspinać. Nasz „przewodnik” postanowił przypomnieć nam widok „górnego wodospadu” – chyba tylko Małgosia zachwycała się widoczkami; my zbiorowo wydawaliśmy lekkie „objawy irytacji”. Nie żebyśmy „padali”, ale… ile można iść i iść?!?!?!
Po krótkim postoju przy wodospadzie ruszyliśmy… znów pod górkę [!!!]. No nie… to już przegięcie. Jakby na przygaszenie naszych nastrojów „szeryf” zafundował nam w tym momencie „kozi serek” – nie powiemy, smakowało, ale… co to oznacza na najbliższą przyszłość???
Okazało się, że nic dobrego. Ruszyliśmy w stronę nowej stacji kolejki linowej (z Białego Jaru), a potem doszliśmy do skoczni [tu padły dawno oczekiwane, pierwsze pytania „daleko jeszcze”?]. Stąd zeszliśmy na „terenowy szlak” [określenie „szeryfa”], który – wstrząsając naszymi trzewiami – doprowadził nas na wysokość miejscowego posterunku Policji. Wydawało się, że już skończyliśmy…
Niestety… to było tylko wrażenie. „Szeryf” postanowił doprowadzić nas do samochodu „trasą ekstremalną” – zachęcając do zaliczenia 56-stopniowego podejścia do parkingu. Oj, lało się z nas wszystkich jak spod prysznica – ale doszliśmy. Już dawno nie witaliśmy z taką radością widoku „szeryfowskiej srebrnej strzały”.
Podobno kiedy są wymagania, jest też nagroda. Spełniło się to podczas dzisiejszej wędrówki. Na jej zakończenie zostaliśmy zaproszeni na małe „tet-a-tet” z wyrobami rybnymi. W stałym punkcie wędrówkowych postojów nie tylko podjedliśmy, ale także wykorzystaliśmy urządzenia do „absorpcji nadmiaru energii” (a już było pewne, że nic nie mamy w zapasie). Trampolina i huśtawka pomogły wyrównać poziom testosteronu – efektem tego stał się „zabójczy apetyt”, który przeraził naszych „sponsorów”.
W końcu czas ruszyć do domu (choć przez prawie cały czas nasz „szeryf” zwodził nas obietnicą małej wyprawy na Kamieńczyk) – pojawiło się zjawisko „głupawki wędrowników”: spazmatyczny śmiech, a w chwilach przerwy… zaraźliwe chrapanie. No nie… przecież kierowca ma nas dowieźć całych i zdrowych.
DOJECHALIŚMY!!!! Chcemy podkreślić, że cały dzień przeżyliśmy w „warunkach ekstremalnych” (blisko 33 stopnie), ale… nasze wspomnienie będzie pełne radości. Było SUPER!!! Ponawiamy zimowiskowe oświadczenie, że „kolanowe problemy szeryfa” to zwykła ściema – niemniej jednak dziękujemy naszym przewodnikom za poprowadzenie nas, może nie najłatwiejszą, ale dającą wiele satysfakcji, trasą.
Ze swojej strony Organizator pragnie gorąco podziękować Monice, Małgosi, Oli i Panu Ryszardowi za super-atmosferę wypadu. Wędrować z Wami było wielką przyjemnością. Zapraszam na kolejną trasę zaraz po urlopie.
niedziela 1. lipca 2012 o 17:10
Jeszcze dziś (tj niedziela) czuję jak moje gruczoły potowe regenerują się po ogromnej pracy. Ale było warto. Dodam, że na wadze też ubyło. Dlatego polecam takie wypady wszystkim szukającym sposobu na odtłuszczenie swojego ciała.
niedziela 1. lipca 2012 o 19:53
Dzięki – opis jeszcze zmodyfikuję, ale tylko trochę