Blog J.B.

Rewalskie reminiscencje

Autor: admin o sobota 12. lipca 2014

„Praca jest to prymitywna forma spędzania wolnego czasu!” – wprawdzie Ferdynand Kiepski nie jest dla mnie autorytetem, ale te słowa [których jest autorem] dobrze oddają nastawienie na kolejny urlop, który tradycyjnie spędzam w Rewalu. Chyba już wyrosłem z eksperymentowania, jeśli chodzi o nowe locum wypoczynkowe [latka lecą] – w każdym razie Rewal jest przeze mnie odwiedzany już od wielu lat.

Trasa do Rewala upłynęła (zwłaszcza w końcówce) w atmosferze gasnącej nadziei – od Gorzowa bowiem zaczęło się najpierw chmurzyć, a na wysokości Szczecina rozpadało się na dobre. „Czyżby powtórka sprzed 2 lat?” – pomyślałem. W Rewalu dowiedziałem się, że ten deszcz to prawdziwe błogosławieństwo po tygodniu upałów. Hmm… niby racja… ale ja też chciałbym „poromansować” ze słońcem.

Wtorkowy poranek [nadmienię, że wstałem przed 5 rano, a więc dosyć „późno”] tylko odrobinkę rozwiał moje obawy. Było bardzo ciepło (mimo całkiem niezłych podmuchów – mnie one nie ruszają, bo żeby mnie trącić musiał by powiać prawdziwy halny) i spoza chmur momentami przebijało słońce. Trasa do Pustkowa i z powrotem zajęła ponad godzinkę i po [tu uwaga moi „żywieniowcy”!!!] obfitym śniadanku (aż 3 bułki – zgroza!!!) byłem gotowy na „plażowe boje o mahoń”. Rozpoczęły się one o 10:00 i trwały nieco ponad 3 godziny (przy czym nie będę ukrywał, że momentami wolałem o tlen).

Ku zaskoczeniu moich sąsiadów środę również rozpocząłem wcześnie – tym razem godzinnym marszem w stronę Niechorza. Pusta plaża, pełne (choć poranne) słońce dawało pewność, że i dzisiaj nie zabraknie doświadczeń „słonecznej pieszczoty”. No i to wyciszenie – w sumie na plaży było nas zaledwie 4 osoby (nawet brygada sprzątająca pojawiła się pod koniec spaceru). W sklepie już mnie rozpoznano – „3 bułeczki jak wczoraj?”; potem śniadanko i heja na plażę. Tym razem (dzięki silniejszym podmuchom bryzy) poleżałem 4 godzinki – to lubię. Przeszkadzało chyba tylko jedno – kiedy się rozkładałem miejsca było full, ale już około 11:00 nagle wszystko tak się zagęściło, że ścieżki dla dzieci stały się tak wąskie, że co pewien czas dostawałem „piaszczyste ciosy” prosto w twarz. No cóż – prawo „beztroskiego wypoczynku”.

Podobnie było w czwartek, więc nie będę się rozpisywał. Za to piątek… hmmm… był inny. Najpierw poranek [rozpoczęty o tradycyjnej porze] stał się okazją obserwacji „otwarcia rewalskiego marketu rybnego” czyli… zacumowania i rozładunku kutra rybackiego [tym razem o tak wczesnej porze czekała dosyć liczna rzesza „smakoszy świeżynki”]. Po porannym porządku dnia rozpoczęło się plażowanie – słońce dawało ostro, ale… trochę niepokoił bardzo silny wiatr. I słusznie, bo dopóki wokół mnie były parawany, opalanie było całkiem miłym doświadczeniem, ale kiedy część rodzin opuściła plażę zaczęło się robić niewesoło. Nie żebym marzł, ale silny wiatr zawiewał mnie piaskiem – a po obejrzeniu obu części „Mumii” nie chciałem skończyć jak ona. Stąd też mimo silnego pragnienia dopalenia [szczególnie śladów po łańcuszku) musiałem ten dzień oddać walkowerem [uauauau!!!… po zaledwie 1,5 godzinnym „smażeniu się”]. W sumie stało się chyba dobrze, po późnym popołudniem trochę się rozpadało – i to był początek…

Sobotni poranek upłynął pod znakiem chmur i wiatru. Nawet trochę się zdziwiłem, że tym razem zerwałem się dopiero… o godz. 5:15 (!!!), ale kiedy zobaczyłem pełną pokrywę chmur, wszystko stało się jasne. „Poranna przebudzanka” [czyli poranny marsz] odbyła się jednak (tylko nieco przemarzłem). I do końca śniadania zapowiadało się, że wiatr przegoni chmury i sobota będzie powtórką całego tygodnia – niestety, tuż po godz. 8:00 rozpadało się. Z jednej strony to dobrze – bo odrobina oddechu od słońca to nawet dla zdrowia, ale z drugiej – oby to nie był żaden znak na drugi tydzień mojego tu pobytu.

 

Niedzielny poranek – cóż… tym razem na plaży pojawiłem się sam (do tej pory spotykałem się z zaciętą „biegaczką plażową”, Asią). Mimo to jednak spacerek był niezłym przygotowaniem do porannej mszy św., podczas której można było zaobserwować „dziwne efekty kolorystyczne” na twarzach celebransów. Tu dodam, że od ostatniego pobytu w rewalskim kościele wypiękniał on niesamowicie [wielki ukłon w stronę proboszcza parafii]. Niestety, z chwilą zakończenia mszy pogoda stała się jeszcze bardziej niestabilna – silne zachmurzenie i chwilowe opady. Co prawda po godz. 15:00 pokazało się pełne słońce, ale wtedy już zrezygnowałem z pobytu na plaży.

Podobnie było w poniedziałek – jedyny dzień, kiedy poranny marsz rozpoczął się o godz. 6:00. Można by rzec, że ten dzień zaowocował przygotowaniem urlopowej korespondencji, która – mam nadzieję – będzie miła niespodzianką dla moich respondentów.

Od wtorku pogoda zaczęła się stabilizować pozytywnie – czas pobytu na plaży zaczął się stopniowo wydłużać, sięgając (w środę) prawie 5 godzin non stop. I tak trzymać. Czwartkowe plażowanie [przebiegło w dwóch odsłonach] było równie udane. Wypada się zmartwić ewentualnym „ekstremizmem rasowym” niektórych moich parafian (ale to tylko dla śmiechu)

 

1 Komentarz do “Rewalskie reminiscencje”

  1. Dominika napisał(a):

    Ja to podziwiam Księdza za te wszystkie godziny spędzone na opalaniu… i poranne spacerki 😉
    Respect!
    No, ale opalenizna jest konkretna 😉

Zostaw komentarz

XHTML: Możesz użyć następujących tagów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>