Nocne zwiedzanie Czochy
Autor: admin o środa 5. października 2011
„Cudze chwalicie, swego nie znacie…” – znamy tę maksymę, i choć w zasadzie się z nią zgadzamy, bardzo często pozostaje tylko kwestią teorii. Ekscytujemy się „cudami z zagranicy”, jeździmy tysiące kilometrów, aby COŚ obejrzeć, a tymczasem… „tuż pod samym nosem” leżą prawdziwe „perełki”. Tak właśnie „perłą” naszego regionu jest zamek Czocha, z którym związana jest ciekawa historia i wiele – mniej lub bardziej prawdopodobnych – podań i legend.
Nie wiem, jak inni, ale ja miałem przyjemność odwiedzić zamek kilkakrotnie – z tym, że zawsze w dzień. W minioną sobotę (01.10) dostałem jednak szansę ujrzenia go w „nocnej krasie” – zupełnie inaczej niż zazwyczaj. W gronie przyjaciół, o 21:30, rozpocząłem udział w „Nocnym zwiedzaniu Czochy”, będącym finałem tegorocznego Turnieju Rycerskiego.
Zostaliśmy ze swadą powitani w Sali balowej przez „wodzireja” zwiedzania, który w ciekawy i humorystyczny sposób nakreślił ogólną historię powstania obiektu. Następnie podzielono nas na grupy, oddając pod opiekę poszczególnych przewodników.
Będąc w grupie 2 miałem nadal przyjemność zwiedzania placu zamkowego w towarzystwie wspomnianego wyżej „wodzireja”, który wspomniał o tragicznym pogrzebie i „pechu grabarzy”, o słynnym (i dosyć dwuznacznym) posągu; wreszcie o przechodzeniu zamku z rąk do rąk w ramach planów i zamierzeń matrymonialnych „wielkich ówczesnego świata”. Podczas spaceru do lochów usłyszeliśmy krótką relację o pobycie w zamku „lisowczyków”, o zdradzie, która zakończyła jedną z batalii zamkowych; wreszcie (choć tu czuję niestety niedosyt) poruszono kwestię tzw. „skarbu zamkowego”, odkrytego (zacytuję – „rzekomo”) podczas ucieczki klucznicy i starosty w 1945 roku. [Tu dodam, że szkoda, iż ta – w sumie najnowsza – historia wciąż pozostaje w „cieniu milczenia”. Jest bardzo interesująca i budzi wiele emocji – może stąd wielka wstrzemięźliwość w poruszaniu kwestii II wojny światowej].
Kiedy już skończyliśmy tę część naszego zwiedzania, dostaliśmy się w ręce „kata” (a raczej jego rzecznika prasowego). Kolejny przewodnik, prowadząc nas piwnicami i lochami dosyć barwnie przedstawiał [„naturalnie radosnym tonem”] „rozkosze” bycia katem, który oczekując na jedyne właściwe zdanie: „Przyznaję się do winy” zyskiwał także locum na koszt miasta i prawo… do prowadzenia „chaty uciech horyzontalnych”. Przy wtórze nastrojowej muzyki przestawił nam także krótką historię jednego z właścicieli, zafascynowanych lokalnym złotem – to właśnie jego los skłonił do wniosku, kończącego tę część naszej trasy: „Złoto szczęścia nie daje, więc… po przejechaniu tak wielu kilometrów ulżyjcie sobie i… zostawcie je tutaj”. Było nieźle – może za wyjątkiem jednego z uczestników, który z jakiegoś powodu chciał zaznaczyć swoją obecność [dla niego było to może śmieszne – ja miałem po jego „występach” raczej poczucie niesmaku].
Po wyjściu z lochów wróciliśmy ponownie do Sali Balowej, gdzie – prowadzeni przez kolejną przewodniczkę – zapoznaliśmy się z historią miejscowych zabaw i tragedii, których „echem” są duchy [pokaz „duchowych spacerów” nie miał może rangi scen z „Pana Samochodzika”, ale… był dosyć sugestywny, budując napięcie, którego kumulacją była „czarna postać klucznika” zaczepiająca w ciemnościach „co nadobniejsze białogłowy”. Było trochę krzyku i sporo śmiechu – pojawiła się nawet „dywersyjna próba uchylenia zasłony tajemnicy czarnej maski”.
Zwiedzając zamkowe korytarze mieliśmy także okazję – przy wtórze „grzmotów” – odwiedzić miejscową bibliotekę i poznać jej tajemne przejście [i znowu osobista refleksja – patrząc po umieszczonych na półkach tytułach zrobiło się żal wojennych losów dawnej bogatej kolekcji zamkowego księgozbioru]. Doprowadziło nas ono (śladami bohaterów „Twierdzy szyfrów”) do winiarni, z której podobno wiodło podziemne przejście do Leśnej (w którym zabłąkał się jeden z dzielnych czerwonoarmistów – błąkał się długo… aż do chwili spotkania z nami podczas tego nocnego spaceru). Przy okazji pobytu w winnicy dowiedzieliśmy się, że pomieszczenie to było wykorzystane także do produkcji innego znanego filmu „Gdzie jest generał?” (to tu Orzeszko „odpoczywał” po trudach patrolowania).
Po zwiedzeniu winiarni wróciliśmy znowu do Sali Balowej, gdzie staliśmy się świadkami rycerskiego pojedynku „o cześć” córki zamku. Walka była ostra i – choć nie towarzyszyły jej „miecze świetlne” -bardzo dynamiczna. W końcu „czarny charakter” poległ, cześć białogłowy została obroniona, a my, zwiedzający – ukontentowani widowiskiem – ruszyliśmy ku ostatniej atrakcji dzisiejszej nocy: tajemniczej studni.
Nasz „wodzirej” najpierw wyszukał „medium”, którym stała się Jagienka. Następnie usłyszeliśmy historię, jak to prawa biologii nie chcą współbrzmieć z zasadami historii („albo-albo” – albo dłuższa ciąża, albo krótsza nieobecność ślubnego) – kiedy już zdążyliśmy się oburzyć niewiernością małżonki pana zamku (która to wina przesłoniła nawet okrutna śmierć w studni) POJAWIŁA SIĘ ONA… BIAŁA PANI Z CZOCHY!!! W świetle buchającego ognia i efektów świetlnych przespacerowała się po blankach dziedzińca zanosząc swoją skargę na okrutny los. Nie da się ukryć – efekt był „piorunujący”. Może dlatego z pokorą my, ta „brzydsza płeć”, przyjęliśmy „wyrównującą proporcje” zamkowych opowieści (w których dominowały w negatywnym klimacie niewiasty) krytykę naszych „męskich wyobrażeń i przypadłości”.
Cały wieczór można by zadedykować zmysłom wzroku i słuchu. Zwieńczeniem stała się jednak „uczta dla ciała” – no, uczta to może zbyt górnolotnie, ale… po pięknym podziękowaniu zostaliśmy zaproszeni do degustacji chleba z zamkowej piekarni. Cóż rzec – był pyszny i naprawdę „szedł jak ciepłe bułeczki”.
Nocne zwiedzanie było bardzo interesującym doświadczeniem. Pragnę podkreślić wielką swobodę i swoisty luz w odkrywaniu przed nami tajemnic Czochy. Dzisiaj, kiedy powagi (w tym także tej sztucznej) jest za dużo, te cechy są bardzo pożądane, skutecznie zachęcając do korzystania z tak cennych inicjatyw i „smakowania” w ich przeżywaniu.
piątek 7. października 2011 o 17:30
Strasznie żałuję że mnie tam zabrakło.Oczywiście wybiorę się następnym razem.Lepszej reklamy nie trzeba!Pozdrawiam