Blog J.B.

Archiwum autora

Są tacy ludzie…

Autor: admin o 24. maja 2008

kwiat_03.jpgSą tacy ludzie, którzy wpływają na nasz dzisiejszy obraz u innych. Poszerzają nasze horyzonty, czasem stawiają wymagania, które nas rozwijają. Taką osobą, współtwórcą tej stronki (oraz parafialnej www.swmaksymilian.luban.pl) jest Grzegorz. Przez prawie 2 lata wspiera mnie swoimi uwagami, poświęca czas, czasem dokonuje korekt (abym mieścił się w normach prowadzenia stron) – wraz z synem, Maćkiem, założył obie stronki. Dlaczego o tym piszę? Jutro obchodzi dzień swoich Imienin. Drogi Grzesiu! Serdeczne dzięki za wszystko. Pragnę Ci złożyć najserdeczniejsze życzenia – niech wyrażą je poniższe strofy (a ode mnie banalnie – ale szczerze – zdrowia, pogody ducha, wielkiej, twórczej radości, no i kondycji, bo prędzej czy później zaliczymy te górki):

Życzę Ci pokoju

Życzę ci uważnych oczu,
które dostrzegą drobne sprawy naszego dnia codziennego
i stawią je w prawdziwym świetle…

Życzę ci takich uszu,
które wyłapią wszelkie przemilczenia i półtony…

Życzę ci takich rąk,
które nie będą się długo zastanawiać, czy komuś pomóc…

Życzę ci odpowiednich słów w odpowiednim czasie
i życzę ci kochającego serca,
któremu pozwolisz się prowadzić przez życie,
aby wszędzie tam, gdzie ty, był i twój pokój…

Życzę ci miłości, szczęścia, poczucia bezpieczeństwa,
wiele dobroci,
przez którą człowiek każdego dnia staje się kimś więcej…

Życzę ci odpowiedniego wypoczynku i dobrego snu,
bo to jest bardzo ważne…

Życzę ci takiej pracy,
która sprawia radość i pozwala żyć dostatnio…

Życzę ci spotkań z takimi ludźmi,
którzy będą cię kochać,
którzy w chwilach trudnych dodadzą ci odwagi,
którzy cię pocieszą, gdy przyjdzie na ciebie godzina smutku.

Tego wszystkiego życzę Tobie
i to ci przekazuję w moim znaku pokoju.

slonce1.jpg


Napisany w moja praca | Brak komentarzy »

Czerwony szlak 12.05.2008 r.

Autor: admin o 13. maja 2008

panor1.jpg

Niestety, tych, którzy czują awersję do opisów i fotek przyrody, muszę zmartwić – będzie znowu o górach. Wiadomo, kolejny poniedziałek… kolejny wypad w Karkonosze. Ale żeby nie było monotonii, postanowiłem wypróbować po raz pierwszy w tym sezonie szlak czerwony. Nie da się ukryć, że już przy wozie usłyszałem ostrzeżenia o zamkniętej części szlaku, ale… pożyjemy… połazimy… zobaczymy.
k017.jpg Czerwony szlak jest w dużej części bardzo łagodny (jeśli chodzi o zdobywanie wysokości). Dopiero końcówka naprawdę „daje w kość”. Pewnie dlatego postanowiłem ten szlak zaliczyć „na czas” – nie był najgorszy, ale… okazało się prawdą, że jest on świetnym „pogromcą złudzeń facetów w TYM wieku”.
Początek był świetny – szło się prawie jak asfaltem, świeże powietrze (że o wydzieraniu się ptactwa nie wspomnę), fajne widoczki. Trochę dziwiła pustka (w sumie spotkałem tylko 4 osoby – więcej spotkałem ostatnio na szlaku czarnym), ale… w sumie to mi pasowało. „Schody” zaczęły się przy Schronisku „Nad Łomniczką”, gdzie drogę zagrodził szlaban „lawinowy” (i taki dziwny kociak, tresowany chyba przez GOPR-owców dla zawracaniak018.jpg „ciężko kapujących” turystów). Wiadomo… zakazany owoc smakuje najbardziej, więc reakcja była spontaniczna: idę dalej, ale – tu trochę poniewczasie przyszła refleksja o kiepskim doborze obuwia (znowu nie wziąłem „zimowych kapci”) – do granicy pierwszego śniegu. Wiadomo było, że i ta decyzja nie była ostateczna, ale pozwoliła wejść trochę wyżej. Był jeszcze jeden powód jej podjęcia – moja foto-mania. Z poprzednich wejść tym szlakiem pamiętam piękne widoczki Kotła Łomniczki. Czemu dzisiaj miało by być inaczej.
k022.jpg Wspomniałem o pogromie złudzeń – zaczął się właśnie z chwilą minięcia Schroniska. Normalnie, jakby mi wyłączyło „bieg terenowy”. Może nie sapałem jak „nasza szkapa”, ale… tempo spadło momentalnie. Było to o tyle zrozumiałe, że wszedłem w rejon gwałtownego wzrostu wysokości trasy. Z drugiej jednak strony nie było takich problemów na szlaku czarnym. No ale nic… przystając co pewien czas i uwieczniając na foto co ciekawsze widoczki doszedłem w końcu do Kotła Łomniczki, skąd rozpościerał się piękny widok na Przełęcz pod Śnieżką. Tu zatrzymała mnie… no nie!!!… czyżby „znamiona wieku”?!?!?!… linia śniegu. Oczywiście podjąłem próbę pójścia dalej, ale… w moich bucikach byłoby to proszenie się o duże kłopoty. Tak więc (choć trudno mi w to teraz uwierzyć) zawróciłem – oczywiście po zrobieniu sporej kolekcji ujęć.
panor2.jpg Zejście może nie jest łatwiejsze, ale z pewnością szybsze (w czym pomagał mi Jamal w słuchawkach). Mimo jednak dobrego tempa, w pewnym momencie minął mnie prawdziwy „wyczynowiec” – machnął mi na powitanie (a może dla wyrażenia współczucia?) ręką i tyle go widziałem [z bliska – bo do końca trasy utrzymałem go w granicy widzialności].
I tak to doczłapałem do wozu. Mimo pewnych komplikacji kondycyjnych postanowiłem jeszcze na chwilę wstąpić na taras widokowy przy Orliku i podziwiałem – nie tylko panoramę Karkonoszy. Zauważyłem także „górską ścieżkę zdrowia” na kratownicy skoczni – polecam ją mojej Siostrze, Edycie, która uwielbia sporty ekstremalne.
Powrót był dosyć skomplikowany – jednak nie z powodu zmęczenia, ale pięknego zachodu słońca. Kolorystyka widziana wokoło rozkojarzyła, co nie jest najlepszym zjawiskiem podczas jazdy wozem. Ale udało się nikomu nie zajechać drogi, utrzymać się na prawym pasie i nie sprawdzić jakości przydrożnych słupków. Jedyne, co się nie udało, to utrzymanie tempa jazdy (powtórka z wypadu do Bogatyni) i… brak fotek zachodu słońca. W sumie jednak ten krótki (bo zaledwie 3,5-godzinny) wypad uważam za udany i oczywiście trasę serdecznie polecam wszystkim maniakom górskiego „wałęsania się”.

panor3.jpg

Pozdrawiam
Ks.Janusz

Oczywiście zapraszam do Galerii foto, a co do tych niewyraźnym panoram to wystarczy kliknąć dwukrotnie i pojawi się oryginalny obraz. Mam nadzieję, że się spodoba. Jeszcze raz pozdrawiam

Napisany w wycieczki | 3 komentarze »

Pozimowiskowe spotkanie 10.05.2008 r.

Autor: admin o 11. maja 2008

m02.jpg

Po zimowisku (przypomnę, odbyło się w dniach 10-17.02.2008 roku) już ucichło, ale łączność między obiema grupami trwa nadal. Stąd też postanowiliśmy (po dwóch mini-spotkaniach w Lubaniu) spotkać się w większym składzie – tym razem w Bogatyni. Proboszcz parafii p.w. św. Apostołów Piotra i Pawła w Bogatyni, ks. Kanonik Kazimierz Pracownik, wyraził zgodę. Tak więc czekaliśmy na sobotę 10 maja, kiedy to mieliśmy się spotkać.
01.jpg Nasza grupa liczyła 16 osób. Transport zapewnili Panowie: Ryszard Piekarski, Bogdan Remez, Roman Zakrzewski i (piszący te słowa) ks. Janusz. Funkcje Opiekunek podjęły (etatowe od czasu zimowiska) Panie: Beata Kwiecińska i Paulina Kołodziejczak. Spotkanie zapowiadało się rewelacyjnie – m10.jpgtym bardziej, że od rana słoneczko nie próżnowało. Punkt 12:30 (tu uwaga dla tych, którzy nie znają mnie od tej strony – PUNKTUALNIE!!!) wyjechaliśmy, życząc sobie spokojnej, bezpiecznej i – głośnej w eterze (CB) – trasy.
02.jpg Zgodnie z planami do Bogatyni dojechaliśmy około 13:30 i tu szok… w bramie nie było dywanu, chleba, kwiatów i… orkiestry!!! No, ale nic to. Ważniejsze, że Gospodarze już byli i po chwili zaczęło się powitalne „popiskiwanie”. W tym miejscu od razu gorąco dziękujemy Pani Joasi, Małgosi, Andżeli i Marcie (oraz tym, o których nie wiemy), które zadbały o organizację spotkania.
Jako, że zabawa była przewidziana dopiero po Mszy św., prowadząca imprezę Małgosia zaproponowała „spacerek” po mieście, połączony z nawiedzeniem pizzerii (w końcu trzeba zadbać o kalorie, nie???). 08.jpgCo tam się działo nie wiem, ale… mijając grupę widziałem wiele energii do wykorzystania (mijając, bo obowiązki to rzecz święta – trzeba było wrócić do Lubania na Mszę).
„Schody” zaczęły się po powrocie do Bogatyni. Okazało się, że „zastrajkował” nam sprzęt – a tu młódź spragniona decybeli!!! W końcu udało się coś tam popodłączać, ale… to nie było to. Dobrze, że działała 29.jpgwyobraźnia i dzieciaki słysząc pierwsze takty dośpiewywały sobie resztę. Tak więc ostatnie 2 godzinki naszego pobytu w Bogatyni to była jedna wielka abstrakcja (a wiadomo, że w czym jesteśmy najlepsi???… w improwizacji). Natomiast przy stoliku „DJ w czerni” też działy się „dantejskie sceny” – 20.jpgnormalnie, jakby kolejny odcinek „Jasia Fasoli” (śmiechy i „te” miny… zresztą fotki powiedzą wszystko).
Nic więc dziwnego, że kiedy wybiła 21:00 powiało smutkiem – czas skończyć. Ale cóż robić… c’est la vie! Gospodarze zostali, żeby przygotować salkę na niedzielę, a my… zaczęliśmy „nocne wyścigi bogatyńsko-lubańskiej formuły I” – nie da się ukryć, niektórzy stracili w tym czasie wiarę, niektórzy ją odzyskali (prawda „Królewienko”?). W każdym razie około 22:30, cali i zdrowi, niektórzy trochę rozespani, dojechaliśmy do Lubania, gdzie zastaliśmy „rodzicielski komitet powitalny”.
Było więc tak jak było. Nie wszystko poszło tak, jak planowaliśmy, ale cóż zrobić… „złośliwość rzeczy martwych” – tego nie da się przeskoczyć. Najważniejsze, że udało się zorganizować spotkanie, którego kontynuacją będzie Festyn Dziecięcy w Lubaniu, który odbędzie się 31 maja – zapraszamy nań całą grupę bogatyńską i obiecujemy… BĘDZIE HUCZAŁO!!!
Kończąc „jak zwykle króciutki” wpis serdecznie dziękuję naszym dzielnym Kierowcom i Opiekunkom [obu grup] oraz (przede wszystkim) uczestnikom spotkania. Przy okazji także serdeczne podziękowania w stronę ks. K.Pracownika za gościnę i Pana Jerzego Cerka za wypożyczenie części sprzętu. Pozdrawiam wszystkich serdecznie. Szczęść Boże!!! Ks.Janusz

a04.jpg

Ooops… jeszcze jedno… Paula! Trzymam za Ciebie kciuki jutro, podczas egzaminu maturalnego. Życzę szoku… oczywiście czcigodnej Komisji… bo jak słyszałem, Twoja prezentacja zawyży poziom tegorocznej matury.

Oczywiście, drodzy Uczestnicy… czekam pod adresem janbarx@gmail.com na Wasze relacje ze spotkania. I drugie „oczywiście” – zapraszam do Galerii Foto.

Napisany w wycieczki | 21 komentarzy »

„Majówkowy” czas

Autor: admin o 8. maja 2008

Rozpoczął się czas „majówek”. W naszej parafii zdecydowaliśmy się na nabożeństwa po Mszy. Miejscem modlitwy jest na razie „kącik maryjny” na placu. Tam udajemy się, aby przeżywać nabożeństwa tego czasu. Nie da się ukryć, że modlitwa ta za każdym razem jest inna. Pierwsze dwa nabożeństwa odbywały się w warunkach ekstremalnych: najpierw cały dzień deszczu i pełne słońce tuż przed Mszą; na drugi dzień odwrotnie – podczas litanii już nas łapał deszcz.
Dzisiejsza „majówka” także miała swój „smaczek” – była prowadzona przez Scholę, która wzięła udział także we Mszy św. Odśpiewaliśmy „Litanię do Matki Boga i ludzi” i (po błogosławieństwie) „Czarną Madonnę”. To jednak nie wystarczyło – część dzieciaków postanowiła jeszcze trochę pobyć. Może niekoniecznie chodziło o modlitwę, ale… widać było, że czuły się nieźle. Co będę się rozwodził – fotki mają swoją wymowę. Więc zapraszam do ich obejrzenia.


A teraz kilka relacji uczestników naszej majowej modlitwy:

MARTYNA
Dnia 08 maja br. odbyła się pierwsza majówka prowadzona przez schole. Majówka poprzedzona była mszą świętą na, której prowadziliśmy jedną piosenkę BEZ GITARY myślę, że nie było tak źle. Śpiew prowadzili Magda,Kacper,Kasia,Gabrysia,Beata,Monika i ja. Zabrakło naszej wice-szefowej Natali, ale za to był nasz kochany ks. Janusz. Przy figurce Matki Bożej odśpiewaliśmy Litanię do Matki Boga i ludzi, mam nadzieję, że wszystkim obecnym spodobał się nasz śpiew. Na koniec zaśpiewaliśmy „Czarną Madonnę”, ale jak zawsze starsi trzymali swoje tempo, a my swoje. Było SUPER!!! Myślę, że pod koniec maja będzie 100 razy lepiej.

MAGDA
Dziękuję: Martynie, Kasi, Kacprowi, Monice, Patrycji, Gabrysi i Beacie za wspólny śpiew, który, mam nadzieję spodobał się wszystkim uczestniczącym w Majówce. Mam nadzieję, że jutro pójdzie nam jeszcze lepiej, a pod koniec maja wszyscy z nami zaśpiewają.. Nie wiem jak reszcie, ale jak dla mnie wyszło naprawdę fajnie.

Napisany w moja praca | 2 komentarze »

Vivat Karkonosze!!! 28.04.2008 r.

Autor: admin o 28. kwietnia 2008

panorama.jpg

04.jpgKońcówka kwietnia dała popis pogodowy – zrobiło się po prostu majowo. Piękna pogoda, wysokie temperatury i dające „powera” słońce – to elementy skłaniające do aktywnego spędzenia tych nielicznych wolnych chwil.
Miniony poniedziałek (28.04.2008 roku) postanowiłem więc spędzić w górkach – trochę dla relaksu, trochę dla powtórzenia niedawnego wypadu z dzieciakami do Szklarskiej. Oczywiście pojęcia „powtórka” nie należy tutaj traktować dosłownie: wybrałem inny rejon i trasę (Karpacz); wyposażyłem się lepiej (szczególnie jeśli idzie o obuwie”) – nie groziło mi więc nagłe przyjęcie pozycji horyzontalnej; wreszcie sama pogoda, zdecydowanie inna od tej sprzed 2 tygodni. Wyjazd stanowił wielką pokusę dla Maturzystek (Pauli, Natalii i Oli) oraz dla niektórych pracujących („Królewienka”) , które chciały, ale nie mogły. Dziewczyny, sorka, że narobiłem Wam „apetytu”.
Trasę zaplanowałem trochę (jak na moje możliwości) „wyczynowo”: Szlaki_turystyczne.jpgwejście czarnym szlakiem do Białego Jaru, przejście Białego Jaru (szlak żółty), dojście do „Strzechy Akademickiej”, przejście do Schroniska „Samotnia” (szlak niebieski), zejście do Polany na szlaku turystycznym (szlak niebieski), zejście szlakiem zielonym do wodospadu koło wyciągu.
Pierwsze wahanie co do ubioru i obuwia rozwiali powracający z wycieczki turyści, którzy określili warunki na górze bardzo plastycznie: „tragedia !!!”. Początek trasy oczywiście tego nie potwierdził: ciepełko (żeby nie nazwać tego upałem), słońce próbujące nie opalić, ale spopielić. Czy rzeczywiście potrzebne są „zimowe kapcie”?
No, ale te wahania trwały bardzo krótko. Wkrótce bowiem powiało lekkim chłodem (co przy wysiłku „targania do góry moich lilipucich kilogramów” było nawet przyjemne) i pojawiły się pierwsze „śnieżne łaty” (o tyle nieprzyjemne, że był to „śnieżny groszek”, na którym łatwo było złapać „poślizg”). Mimo to jednak szło się nieźle (pomijając oddech „naszej szkapy”… ale to szczegół). Myślę, że warto także podkreślić atmosferę podchodzenie do góry – każdemu spotkaniu towarzyszyło powitanie i czasami krótki komentarz do tego, co wyżej. To ostatnie o tyle mi nie pasowało, że w powszechnym odczuciu schodzących warunki na górze były katastrofalne (oj ludzie, żebyście się przeszli w listopadzie lub grudniu – wtedy to była „jazda”).
09.jpg Czarny szlak (który zaliczyłem już trochę ponad 50 razy) jest dla mnie o tyle fajny, że znam go na pamięć i potrafię dostosować siły, aby wystarczyło ich także na końcówkę. Stąd więc po dojściu do Białego Jaru nie było wątpliwości, że idę dalej… tylko którędy? Dalej czarnym szlakiem, czy żółtym przez Biały Jar> Problem był o tyle poważny, że przy wejściu na szlak żółty pojawił się taki nieprzyjemny znak, rozpoczynający się od słowa „STOP”. Nauczyłem się już szanować góry, z drugiej jednak strony wiem, że tego typu znaki stawiane są profilaktycznie i zdejmowane dopiero po definitywnym zakończeniu sezonu zimowego. Oczywiście nie polecam naśladowania mnie, ale… postanowiłem zaryzykować i pójść szlakiem żółtym – tym bardziej, że widać było wydeptaną przez fascynatów „szlaków ekstremalnych” ścieżkę. Szło się nieźle – no, może z wyjątkiem słabego udźwigu pokrywy śniegu (czy ta grawitacja musi zawsze robić mi takie „numery”? – zapadanie się nie jest wcale zabawne) – po 15 minutach byłem już w Schronisku „Strzecha Akademicka”, gdzie zrobiłem sobie króciutki postój 13.jpg(naprawdę krótki – tyle, ile trwało wypicie herbaty). Tam także zdecydowałem o dalszym ciągu trasy. Można było pójść najprościej – szlakiem turystycznym, albo żółtym (dawny saneczkowy).
Ale oczywiście ja postanowiłem sprawę trochę „pokomplikować” – zdecydowałem się na zejście do „Samotni” i przejście po żlebem Kotła Małego Stawu. Zejście okazało się nad wyraz łatwe, nie było nawet szczególnej obawy przed „dupniakiem”. Krajobrazy, jak zwykle, były super, choć tym razem nie udało się zrobić tak rewelacyjnych ujęć, jak o tej porze 2 lata temu.
22.jpg Po dojściu do Kotła Małego Stawu poszedłem w ślady pozostałych „traperów” – zacząłem zażywać „kąpieli słonecznej” (a słoneczko dawało… oj dawało ostro…). Ta przyjemność nie mogła jednak trwać za długo – nie dlatego, że UV szkodzi, ale po zastaniu się mięśni… oj, ruszenie wtedy to katorga.
Pomysł na ciąg dalszy trasy był taki: przejście szlakiem niebieskim (wzdłuż żlebu) i dojście do szlaku turystycznego. Było fajnie, choć w pewnym momencie poczułem takie nieprzyjemne uczucie… w butach zaczęło chlupotać… Oczywiście, wiadomo – woda to zdrowie, ale nie w butach podczas wędrowania. Nie mając motopompy musiałem jednak pogodzić się z losem i iść dalej, mając nadzieję, że tej „sadzawki” nie upodobają sobie jakieś wodne żyjątka.
Można powiedzieć, że do tej pory wędrowanie miało charakter samotniczy – 27.jpgna szlaku było raczej pusto. Z chwilą jednak dojścia do Polany na szlaku turystycznym doznałem szoku. Normalnie takie górskie Aleje Marszałkowskie. Piękna pogoda spowodowała, że szlak był dosłownie zatłoczony i (co może dziwne) proporcje ludzi młodych i przeżywających „jesień życia” rozłożyły się prawie po połowie. W tłumie nie wędrowałem jednak długo, bo wkrótce (za Pielgrzymami) zszedłem na szlak zielony, który (dosyć stromo) doprowadził mnie prostu do wodospadu koło wyciągu. Tu, pod koniec trasy, zacząłem czuć problemy z „resorowaniem” (a wszyscy mówią, że trudniej jest wchodzić). No, ale w jako takim stanie zużycia doszedłem w końcu do wodospadu koło wyciągu i tu zakończyłem dzisiejszy wypad. Fakt, wsiadając do wozu wydawałem takie trochę dziwne dźwięki, ale to tylko „dla picu”. Przecież nic mnie nie bolało… absolutnie…
Reasumując – pogoda rewelacyjna; trasa ciekawa (choć jutro pewnie będę „dead”); atmosfera wędrówki – super. Polecam każdemu – naprawdę warto.
Oczywiście zapraszam do galerii foto – choć pewnie znowu spotkam komentarze, że nie widać ludzi, tylko sama natura.
Ks. Janusz

Napisany w wycieczki | 3 komentarze »