Wypad 04.08.2008 r.
Autor: admin o środa 6. sierpnia 2008
Za tydzień, w poniedziałek, szykujemy się do zdobycia kilku karpackich wysokości – używam liczby mnogiej, bo będzie nasza grupa będzie kilkuosobowa. Aby przygotować się na ten zbiorowy wypad postanowiłem tydzień wcześniej zrobić mały rekonesans. Trzeba było sprawdzić: góry i… swoją kondycję. Używając języka kolorów ten „sprawdzian” przebiegł w kolorystycznej sekwencji: czerwony – niebieski – żółty.
Kiedy opisywałem ostatnie podejście czerwonym szlakiem, doszedłem do podnóża Równi. Tam zatrzymał mnie śnieg. Tym razem oczywiście nie mogło być o tym mowy. Trasa do Schroniska zajęła aż 45 minut (czyżby siadała kondycja???). Trochę niepokoiły grupy schodzące w strojach nieomal zimowych (a ja tu w T-shircie). No, ale każdy ma swoja jedyną „energetykę cieplną” – więc starałem się tym nie przejmować.
Pierwsze oznaki niedomagań kondycyjnych pojawiły się niedaleko Kotła Łomniczki – tam już zacząłem czuć lekkie zmęczenie [a to przecież nawet nie połowa]. Tam też dowiedziałem się od osób schodzących, że warunki na Równi są [ujmując rzecz oględnie] ekstremalne – halniak plus ulewa, która zakończyła się niecałe pól godziny wcześniej. Można było zawrócić, ale… no właśnie, ambicja (ona mnie kiedyś zniszczy).
Podejście na Równię nie było łatwe – grawitacja w połączeniu z lilipucimi rozmiarami dały ostry wycisk. Trzeba się było napracować, żeby zdobyć kolejny stopień czy kamień. W końcu jednak doszedłem do „Schroniska pod Śnieżką”. Tu od razu rozwiały się nadzieje na zdobycie szczytu – przede wszystkim trochę późna pora /coś około 16:00/ oraz kiepska pogoda /wciąż zapowiadało się na powtórkę ulewy/. Zdecydowałem więc, że pora wracać – ale nie najkrótszą drogą (która poszli wszyscy obecni w Schronisku – czarnym szlakiem lub wyciągiem /który, tu uwaga, działa do godz. 17:00/).
Po małej sesji zdjęciowej ruszyłem szlakiem niebieskim. I tu, w pewnym momencie zaskoczyło mnie zjawisko, które przypomniało reklamę o tych niesamowicie wydajnych chipsach, dzięki którym można dopłynąć do granicy wiecznego lodu – pojawiła się para z ust i silna mgła (połączone z obniżeniem temperatury). Nie groziło mi może wychłodzenie, ale zrobiło się przez kilka minut nieprzyjemnie. I do tego ten halniak…
No, ale kiedy już zacząłem schodzić do „Strzechy” wiatr się skończył, pojawiło się nawet słoneczko i znowu zrobiło się sympatycznie. Po krótkim „oddechu” w schronisku postanowiłem zejść „na skróty” – żółtym szlakiem. Trasa dosyć prosta, choć momentami trochę „podrzucało mnie na wybojach” – dawny szlak saneczkowy ma swój urok, choć są na nim „skalne miasteczka”. Trochę mieszanych uczuć budził „pas leśnych sztywniaków” – duża połać martwych drzew. Tu człowiek czuł się trochę obco, ale… zaraz potem pojawiła się znowu zieleń.
Nie będę ukrywał – kiedy już doszedłem do Karpacza byłem lekko skonany, no… ale wiek ma swoje prawa. Trasa była mimo to udana i – jak to powiedziałem „Królewience” podczas rozmowy… teraz to czeka Was. Jedno, czego mogę życzyć nam wszystkim na najbliższy poniedziałek, to lepsza pogoda. Cała reszta sama się ułoży. Dziękując za uwagę pozdrawiam serdecznie „górskich szaleńców”, z którymi będę miał przyjemność połazić za tydzień ks.Janusz
środa 6. sierpnia 2008 o 15:50
Czekam na zdjęcia. Będzie okazja do wspominania wspólnych wypraw w góry.
środa 6. sierpnia 2008 o 17:32
Ja pozdrawiam z Londynu…jak ja bym chciała być teraz z tymi „górskimi szaleńcami” BUZIAKI