POWIAŁO GROZĄ… (08.03.2010 r.)
Autor: admin o poniedziałek 8. marca 2010
Myślę, że za wyjątkiem „zimo-maniaków” wszyscy mają już dosyć „śnieżnych tematów”. Dlatego właśnie tę relację zatytułowałem w taki niecodzienny sposób. Dzisiaj bowiem wybrałem się w rejon Szklarskiej Poręby i trafiłem w scenerię… grudniowo-styczniową. Jeśli więc są wśród zalogowanych osoby o rozregulowanych zimą nerwach, to lepiej w tym momencie wejść na jakiś serwer „tropikalny”. Ale po kolei…
Dzisiaj (po tygodniu przerwy) przyszedł czas na odwiedziny Jeleniej Góry. Nie da się ukryć, że ruszałem w tamtą trasę w minorowym nastroju – moment „zwleczenia zwłok z pościeli” połączony bowiem został z „szokiem” na widok śnieżycy za oknami. Kocham zimę, ale tak sobie pomyślałem: „Nieeeeeeeeeee! To już przegięcie!!!”. No, ale pal sześć warunki – jechać trzeba.
W sumie trasa okazała się zupełnie przyzwoita; pomijając minusową temperaturę można było „wygodniej wesprzeć się na pedale gazu”, osiągając prędkość połowy „szybkości dźwięku”.
W Jeleniej w sumie było pięknie – słoneczko pokazało się w pięknej krasie, podkreślając śliczne widoczki Karkonoszy (patrz załączone fotki). Do tego się spotkać z wieloletnią znajomą, Dorotą. To było coś – znaleźć się znów w murach szkoły, w której uczyło się tych naście lat temu – i te wspomnienia o „latających kluczach” i „wyścigach z czasem” [taaaaaaaaaaaaaak… powiało chyba nostalgią]. W szkole trafiłem akurat na akademię dla miejscowych Pań (z okazji ich Święta) – tu wielkie gratulacje dla Młodzieży, a jeszcze większe dla artystycznych walorów Grona Pedagogicznego [z Panem Dyrektorem na czele – „Nie dokazuj” było rewelacją]. Tak więc wizytę w Mysłakowicach kończyłem w super nastroju.
I pewnie dlatego postanowiłem wracać do siebie inną niż zazwyczaj trasą – przez Szklarską Porębę i Mirsk.
- Spotkanie ze “starymi” znajomymi…
- Wicedyrektor Zespołu Szkół w Mysłakowicach…
- Dorota Bojanowska
- Karkonosze widziane z Mysłakowic
Już dojazd do Szklarskiej stał się okazją do zachwytu nad pięknem gór i ćwiczenia w sprawności manualnej rąk (żeby uniknąć tych dziur trzeba było nie tylko zwolnić, ale jeździć ósemkami). Jedno i drugie wyszło stosunkowo dobrze – piękno podziewałem, jak była prosta (bez dziur), zaś „pułapki drogowe” udało się ominąć w jakichś 80%. Te 20% zaliczonych zostało przy bardzo powolnej jeździe (tak koło sześćdziesiątki). Samochód to wytrzymał, więc w dobrym nastroju dojechałem do Zakrętu Śmierci.
Tu trochę mnie przytkało – zamiast pięknej czerni asfaltu ujrzałem… nieeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!… śnieżnobiałą zlodowaciałą taflę jezdni. Z jednej strony jechało się zabawnie – szczególnie kiedy podczas mijania się z kimś z naprzeciwka samochód huśtał się na muldach; z drugiej – powstała okazja uwiecznienia ostatnich akcentów tegorocznej zimy (przynajmniej taką mam nadzieję – że ona już się kończy). Widoki były fantastyczne – ponad metrowa warstwa śniegu, odbijające się w lodo-śniegu promienie słońca, spadające z drzew „śnieżynki” i… cisza (pomijając oczywiście mój odtwarzacz). Myślę, że gdyby poganiał mnie czas, trasa byłaby niebezpieczna, ale dzisiaj wyjątkowo mogłem sobie pozwolić na luz czasowy – więc po prostu była ciekawa.
Przed Mirskiem zatrzymałem się na chwilę przy zakolu potoku, gdzie można trafić na ciekawe widoczki (2 lata temu tam właśnie w środku maja trafiłem za zaspę śnieżną). Nie było może rewelacji, choć z drugiej strony dało się uwiecznić nieskażoną biel „pocałunku zimy” (ale umówmy się, to już ostatni – OK?).
Jako, że planowałem krótkie odwiedziny w Bogatyni, za Mirskiem skręciłem na Nove Mesto – i po wjeździe na trasę zacząłem się zastanawiać, jak to jest, że tutaj mogą być szosy bez dziur? Kochani drogowcy, może warto pójść na nauki do Czechów…
Powrót był spokojny (mimo szybko spadającej temperatury), więc nie będę się rozpisywał. Reasumując mogę napisać jedno: zimy mam już dosyć, ale tę trasę warto było zrobić – tym bardziej, że dało to okazję protestować nowy sprzęt foto.
- Dojeżdżam do Zakrętu Śmierci…
- Moja “srebrzysta strzała”
- Tu trzeba uważać z hamulcem
Jako, że dzisiaj świętują wszystkie Panie, wszystkim życzę ciepła i serdeczności rozłożonej nie na 24 godziny, ale na 365 dni w roku. Serdecznie pozdrawiam JB
wtorek 9. marca 2010 o 9:58
…należę do tych zimo-maniaków, którzy jeszcze nie mają dosyć śnieżnego puchu – ale pod warunkiem, że leży on w górach a nie w mieście. Są wprawdzie tereny we Wrocławiu, gdzie mógłby jeszcze poleżeć śnieg, jednak nie chce on padać wybiórczo np. na tereny nad Odrą – a szkoda. Wyprawa do Jeleniej Góry o tej porze roku to piękne doznania, przy których zimno i niedogody jazdy po naszych drogach tracą na znaczeniu. Tak na marginesie dróg – Polska jest ponoć jednym z nielicznych krajów, w którym razem z topnieniem śniegu, topi sie i asfalt. Następnym razem polecam Jakuszyce i spacer tasą dla biegaczy (narciarzy) w kierunku na schronisko Orle i dalej w górę przez miejsce nazywane przez narciarzy biegowych „samolotem” a następnie w dół do Jakuszyc. To trasa o długości ok. 20 km, która w zimę potrafi dostarczyć niepowtarzalnych przeżyć. Tam wysoko, w otoczeniu choinek pokrytych śnieżną pierzyną, stojąc po kolana w sniegu i w ciszy przerywanej „hałasem” otaczającej przyrody można zapomnieć o codzienności i znaleźc się w „świecie absolutnym”. Tam własnie od ponad 15 lat biegam na nartach. Polecam ten sport nie tylko dla zdrowia czy udowadniania sobie, że jeszcze mogę ale dla tych właśnie odczuć. Lecz Góry Izerskie, proszę o tym pamiętać są piękne nie tylko zimą. Każda pora roku dostarcza tam przeżyć estetycznych ludziom wrażliwym na piękno… Więc następnym razem Drogi Januszu w góry do Jakuszyc i tarsą jak wyżej… Łącze pozdrowienia… Twój kuzyn Andrzej
wtorek 9. marca 2010 o 23:16
Jakże miło było gościć u siebie starego (oczywiście w znaczeniu „wieloletniego”) przyjaciela:) Aparat super,ale w tym szczególnym przypadku (mowa o tej pomarańczowej) retusz był wskazany- i zdecydowanie znaczne oddalenie… jeszcze mgiełka i rozmazanie (wtedy widoczki byłyby piękniejsze! I pomyśleć, że gdyby nie te „zapleczowskie” fotki, byłby taki ładny reportaż;)
Pozdrawiam serdecznie!!!