Blog J.B.

Archiwum autora

HOMO SAPIENS

Autor: admin o 14. października 2008

01.jpg     Spokojnie… od razu spieszę uspokoić… nie będzie to refleksja nad teorią ewolucji czy czymś takim. Owo „sapiens” w tytule nie jest bowiem oznaczeniem „myślący”, ale „sapiący” – a dlaczego? Cóż, wstyd przyznać, taki właśnie byłem podczas wczorajszego (13.10.2008 r.) wypadu w górki. Tak to jest, wychodzą dwie ostatnie choroby i czas tzw. rekonwalescencji. Nie da się ukryć, z formą nie jest najlepiej. Ale zacznijmy od początku.

02.jpg03.jpg04.jpg05.jpg06.jpg

     Poniedziałek, „święty czas szefa”, bardzo często jest dniem spędzanym w górskim plenerze. Piękna pogoda w dniu wczorajszym była skuteczną zachętą do kolejnego górskiego wypadu, choć pilne prace na kompie spowodowały, że wyjechałem dopiero koło 13:00. I to nie sam… w ostatniej chwili dołączyła Paula. Zapowiadało się więc rewelacyjnie.
Do samego Karpacza Paula nie mogła się zdecydować na konkretny szlak: proponowałem czarny lub żółty. W końcu sam los wybrał za nas – okazało się, że czarny szlak do końca miesiąca jest zamknięty. Tak więc nie pozostało nic innego, jak ruszyć szlakiem żółtym. Początek – jak to zwykle bywa – przeszliśmy w ambitnym tempie. Problemy (oczywiście u mnie) zaczęły się dopiero koło połowy szlaku, przy drugim ostrym podejściu. Tam właśnie Paula zaczęła poznawać prawdę naszej polskiej literatury – w tym przypadku oddech „naszej szkapy”. Nie doszedłem może do stanu „astmatycznego”, ale… im wyżej, tym trudniej było się zmusić do trzymania kierunku pod górę. Jednak w końcu, po przejściu „trasy przetrwania” ujrzeliśmy „Strzechę Akademicką”.

07.jpg09.jpg10.jpg12.jpg

 Nie da się ukryć, że pogoda byłą piękna, choć jednocześnie zdradliwa (taaaaaaaaa… o kim jeszcze tak się pisze???) – w momentach bezwietrznych (bardzo rzadkich) trudno było wytrzymać w normalnym odzieniu, ale kiedy powiało… oj, wtedy człowiek żałował, że nie ma jeszcze czegoś szczelnego na sobie.

13.jpg15.jpg17.jpg18.jpg19.jpg

 Mimo to jednak z chwilą dojścia do „Strzechy” zakończyła się najtrudniejsza (dla mnie) część trasy. Wprawdzie czekało nas jeszcze zejście (i to nie na skróty), ale tu to już byłem „panisko” – w końcu przy moich lilipucich wymiarach dużą pomocą służyć miała sama… grawitacja. I tak się stało.

20.jpg21.jpg

 Po krótkim odpoczynku przy „Strzesze” ruszyliśmy do „Samotni”. Podczas zejścia Paula poznała prawdę o „krokach gejszy” z „Killera” („Jak będziesz tak drobiła jak gejsza…”) – w słowach i namacalnie [co nie znaczy, że nie utrzymała pozycji pionowej]. Po minięciu „Samotni” zaczął się ulubiony kawałek części grupy, z którą zaliczałem ją ostatnio – szlak kamieni. Tu trzeba było zachować czujność – ale w tym względzie Paula miała „z górki”. Ponieważ szedłem na szpicy, wystarczyło, żeby uważała, na których kamieniach staję. Jeśli pozostały nieruchome, to miała 100% pewności, że i pod Nią nic się nie poruszy. W taki właśnie sposób, krocząc „dostojnym krokiem leniwca” doszliśmy do szlaku turystycznego, gdzie napotkaliśmy grupę dzieciaków. Byłą hałaśliwa, ale… bez poczucia humoru. Opiekunka nie podjęła propozycji policzenia mnie za trzech, zaś dzieciaki… nie bardzo „zakumały” co znaczy włączyć „górski bieg terenowy”. No więc im pokazaliśmy. Fakt, „paliły się trochę cholewy”, ale bardzo szybko straciliśmy z tą grupą kontakt wizualny, a wkrótce także otoczyła nas błogosławiona cisza.

22.jpg

W tym tempie dosyć szybko „doszliśmy” do Świątyni Wang, gdzie zrobiliśmy krótki postój: ja, aby wydać trochę kasy, Paula – by podziwiać „tanią” biżuterię. Po 15 minutach, zaopatrzeni w to i owo, zaczęliśmy ostatni etap – „szlak czarny” (czyli asfaltowy). Tu już szło się w tempie mega-hiper i po niecałych 10 minutach byliśmy przy samochodzie. Paula doczekała się „sapiens-owych odgłosów wsiadania” i ruszyliśmy.
Trasa powrotna byłaby „bezbarwna” gdyby nie pomysłowość kierowcy. Dzięki temu Paula dojechała do Lubania w nastroju dziękczynienia i z gorącym postanowieniem: „Nigdy więcej!!!”.
Reasumując więc – było fajnie. Pojawiły się elementy „górskiej głupawy” – u mnie w postaci trudnych wyrazów („pomonologizować”), u Pauli objawiła się „światłowstrętem”. Pogoda rzeczywiście dopisała i dzięki temu dało się zaliczyć prawdopodobnie przedostatni szlak przed zimą [a’propos – ostatnim będzie wypad ze Scholą w najbliższą sobotę. Już wszystkie „sadystyczne” plany są przygotowane – zapowiada się więc niezły „czad”].

23.jpg

Dziękuję Pauli za miłe towarzystwo i wyrozumiałość na trasie, a czytelnikom za wytrwałość – i życzę równie udanych wypadów. Pozdrawiam serdecznie. Szczęść Boże!!! Ks. Janusz

Napisany w wycieczki | 1 Komentarz »

Dzień Papieski 12.10.2008 roku

Autor: admin o 13. października 2008

Nie da się ukryć, że na stronce było trochę przerwy – to nie lenistwo, tylko troche spraw gospodarczych na parafii, a także… KONKURENCJA. Więcej materiałów trafiło na stronę parafialną – stąd pustki tutaj. No, ale dosyć tego – czas na wyrównanie dysproporcji!!! Dzisiaj zapraszam na relację z parafialnych obchodów Dnia Papieskiego. Życzę miłej lektury – tym bardziej, że udało mi się tekst napisać (jak na mnie) bardzo zwięźle. Szczęść Boże !!!   ks. Janusz

Obchody tegorocznego, VIII Dnia Papieskiego – w nawiązaniu do jego hasła: „Jan Paweł II – wychowawca młodych” – zostały zdominowane w parafii św. Maksymiliana Marii Kolbe w Lubaniu-Księginkach właśnie przez młodzież. Przygotowanie do jego przeżycia rozpoczął parafialny konkurs plastyczny: „Jan Paweł II – świadek naszych czasów”. Zaprezentowane prace zostały wystawione w kościele, stanowiąc dodatkowy „akcent papieski” w samym Dniu Papieskim, jak i tygodniu szczególnie poświęconym pamięci i modlitwie za naszego wielkiego Rodaka. Ponadto „parafialna grupa dekoracyjna” (w skład której wchodzi tak młodzież, jak i niektórzy nauczyciele) przygotowała miejsce pamięci o Janie Pawle II – mogliśmy tam zapalić „ogień modlitwy płynącej do nieba” (wzorem roku ubiegłego ta krótka tradycja przedłuży obchody święta na cały tydzień).
Obchody Dnia Papieskiego miały w naszej parafii trzy odsłony. Każdą Eucharystię kończyła wspólna modlitwa o beatyfikację Jana Pawła II połączona z rozważaniem tajemnicy różańca. Szczególnie uroczysty charakter miała w tym dniu Msza św. z udziałem dzieci, po której zakończeniu dzieci z lubańskiej Szkoły Podstawowej nr 3 im. Jana Pawła II oraz młodzież działająca w Miejskim Domu Kultury w Lubaniu przedstawiła program artystyczny poświęcony osobie Sługi Bożego Jana Pawła Wielkiego. 30-minutowy program zgromadził dużą ilość parafian – w tym nie tylko osoby uczestniczące w „dziecięcej” Mszy św. O tym, jakie emocje poruszył i jakie wrażenie wywołał w nas program zaświadczyły rzęsiste spontaniczne brawa, którymi nagrodzono wykonawców.
Droga odsłona przeżycia Dnia Papieskiego rozpoczęła się w godzinach popołudniowych. Przygotowaną przez dzieci i młodzież „Modlitewną wieczornicę ku czci Jana Pawła II” rozpoczęło przedstawienie zebranym poruszającej prezentacji poświęconej osobie i posłudze Jana Pawła II, stanowiącej przygotowanie do przeżycia modlitwy w intencji Jana Pawła II, a także naszych osobistych, zanoszonych do Boga przez orędownictwo Jego Sługi. Modlitwę muzycznie oprawiła – świętująca w tym dniu 1 rocznicę powstania – Schola Parafialna, zaś rozważaniu poszczególnych tajemnic przewodniczyli: Liturgiczna Służba Ołtarza, dzieci i młodzież, wspólnota Żywego Różańca, Parafialny Oddział Rycerstwa Niepokalanej i (powołana do życia tydzień wcześniej) Rada Parafialna. „Łącznikiem” poszczególnych tajemnic stały się krótkie rozważania oparte o życiorys Jana Pawła oraz pieśni przygotowane przez Scholę.
Atmosferę spotkania i modlitwy podkreślało, rozświetlone światłem świec, „miejsce papieskie” oraz „różaniec światła” – każdą modlitwę symbolizowała zapalana w jej trakcie świeca. Na zakończenie więc, po przyjęciu błogosławieństwa, odśpiewaliśmy „Barkę” oraz „Panience na dobranoc” przy płonącym żywym ogniem różańcu papieskim.

Napisany w moja praca | 1 Komentarz »

„Górski łomot” czyli… wypad na Śnieżkę

Autor: admin o 15. sierpnia 2008

Tym razem będzie maleńki szok – relacja z naszego wypadu jest autorstwa „wiceszefowej” Scholi, Natalii, która – poddana „szantażowi ambicjonalnemu” zgodziła się pełnić funkcję rejestratora przebiegu trasy… i muszę przyznać, funkcję tę pełniła w sposób godny i wyczerpujący.

Kolejny poniedziałkowy wypad w górki (11.08.2008 roku) miał być chyba zaczerpnięciem głębokiego oddechu przed pracowicie zapowiadającym się tygodniem i wieńczącym go odpustem i festynem… Tymczasem nasze oddechy pod koniec trasy ciężko nazwać głębokimi…
Nasza ekipa w składzie: ks. Janusz, p.Beata i p.Zbyszek Kwiecińscy, p.Bożena Kołodziejczak oraz pisząca ten tekst Natalia Jackiewicz wraz z rodzicami – Janiną i Andrzejem, zebrała się na plebanii już przed 9.00 . Główny cel wypadu był znany od dawna: najwyższy szczyt Karkonoszy – Śnieżka (1602 m n.p.m.). Dyskusji mógł podlegać co najwyżej sposób dostania się na tę „górkę”: wejść (a jeśli tak to którym szlakiem), a może (co było mało prawdopodobne, choć budziło u niektórych gorące nadzieje) wjechać wyciągiem? Ustalenie tego szczegółu odłożyliśmy sobie jednak na potem i ruszyliśmy dwoma samochodami do Ściegien. Dopiero tam, przy kawce i herbacie podjęliśmy ostateczną decyzję – zostawiamy wozy w Karpaczu i idziemy najpierw czerwonym szlakiem na Równię, potem stamtąd na Śnieżkę, a wracamy zahaczając o „Strzechę Akademicką” i „Samotnię” nad Małym Stawem.

Niektórzy (no dobra – niektóre) z nas chętnie zostałyby w Ścięgnach i skorzystały z pięknego słoneczka, które zaczęło całkiem mocno przygrzewać (wcześniej w Lubaniu pogoda nie zapowiadała się zbyt ciekawie). Ale kiedy usłyszałyśmy, że i tak niewiele możemy z siebie zdjąć (w grę wchodził maksymalnie pasek od spodni), stwierdziłyśmy, że to się nie opłaca i w końcu wszyscy zapakowaliśmy się do samochodów i ruszyliśmy do Karpacza.

Jakoś udało się nam znaleźć wolne miejsce na końcu parkingu i po uiszczeniu niezbędnych opłat szybko znaleźliśmy się na szlaku. Początkowo moja mama stwierdziła, że trasa wygląda mało interesująco, bo to przecież zwykła leśna droga, biegnąca delikatnie pod górkę i w dodatku mało kamieni… taka monotonia…Ale z pewnością dalsza część trasy w pełni ją usatysfakcjonowała (były praktycznie SAME kamienie). Chociaż pogoda nastrajała optymistycznie (słoneczko, ale nie za gorąco, delikatny wietrzyk, szansa na dobrą widoczność) w pewnym momencie poczułam, że atmosfera robi się nieco gęstsza… zaczął mój tata stwierdzając, że z książęcego Audi coś za bardzo się dymi… Ks. Janusz szybko odwdzięczył się uwagą, że w naszym golfie nie działa jeden reflektor… Zawsze wiedziałam, że najgorsze to powiedzieć facetowi, że z jego autem jest coś nie tak, dlatego szybko zmieniliśmy temat, skupiając się na pięknych górskich widoczkach [tu uwaga jednej ze stron, ks. Janusza – trochę dymka nie zaszkodzi, a tekst o światłach był życzliwą uwagą drugiego kierowcy]. W oddali widać było szczyt do którego zmierzaliśmy, wokół pachniał las…Ten odcinek trasy pokonaliśmy szybko, a pierwszy postój wypadł przy Schronisku nad Łomniczką. Tam, ku radości pana Zbyszka, nastąpiła konsumpcja drugiego śniadania. A że, jak głosi tekst jednego ze scholkowych przebojów: ” z bliźnim zawsze trzeba dzielić się”, z naszego posiłku skorzystała także kotka, która łasiła się przy naszych jeszcze nie bardzo obolałych nogach.

Następna część trasy była juz zupełnie inna – zniknął las, a pojawiły się strome zbocza porośnięte karłowatymi drzewami i krzewami. W górze piętrzyła się groźnie Śnieżka, droga była bardzo kamienista i prowadziła zakosami stromo pod górę. Ale pogoda była piękna a humorki dobre. Znaleźliśmy się pod ostrzałem dwóch fotografów, bo tym razem, oprócz ks. Janusza, aparat wziął także mój tata… Ale ku mojej radości i wrednej satysfakcji, ks. Janusz także poczuł jak to jest być po tej gorszej stronie obiektywu, a to dzięki pani Beacie, która znienacka wyciągnęła swoją cyfrówkę (brawo). Dysząc coraz ciężej dotarliśmy w końcu do ciekawego, chociaż smutnego miejsca – na jednym ze zboczy znajduje się Symboliczny Cmentarz „Ofiar Gór”. Po krótkiej zadumie, sprężyliśmy ostatnie siły i wkrótce znaleźliśmy się na Równi pod Śnieżką. Tam moja mama przeżyła szok – „ile tu ludzi!”. Faktycznie, szlak prowadzący z równi na Śnieżkę był zatłoczony jak ulica w centrum miasta, a w Schronisku Pod Śnieżką, w bufecie, ciężko było znaleźć miejsce siedzące. I tutaj padło pytanie: czy jesteśmy na siłach, żeby wejść na Śnieżkę?? Jak stwierdziła potem pani Beata wszyscy prawie jednomyślnie zdecydowali, że jesteśmy (a jak wiadomo „prawie” robi wielką różnicę). Tak więc, zwarci i gotowi, uzbrojeni po zęby w bluzy, kurtki i kaptury ( tutaj już nieźle wiało) ruszyliśmy na szczyt. Ze względu na duże zagęszczenie turystów wprowadzono ruch jednokierunkowy, więc na rozwidleniu wybraliśmy szlak w prawo, bardzo stromy i kamienisty. Nie było łatwo, ale nareszcie dopięliśmy swego. Dla niektórych, (wstyd się przyznać ale w tym dla mnie), był to pierwszy raz na Śnieżce; dla innych 4 czy 5 z kolei, ale dla jeszcze innych ( nie trudno się domyśleć dla kogo) jakiś 67… Ks. Janusz przywiodła tu tym razem „motywacja ambicjonalna” (miło słyszeć, że tak na księdza działamy). Na Śnieżce mała foto sesja, podziwianie wspaniałych widoków (dla nich warto było tyle się namęczyć), ciepła herbatka w bufecie i… czas wracać, bo przed nami jeszcze spory odcinek do przejścia. Ze szczytu zeszliśmy drogą „ludzką”, jak ją zgodnie nazwały moja mama i pani Beata (znacznie bardziej równa i łagodniejsza niż ta pod górkę) i wkroczyliśmy na szlak turystyczny, schodzący łagodnie w dół, otoczony z obu stron polanami pełnymi kosodrzewiny i wrzosów. Ten szlak doprowadził nas aż do „Strzechy Akademickiej”, przy której ustaliliśmy dalszą trasę do Karpacza: niebieskim szlakiem do Samotni, potem dalej niebieski szlak, następnie droga Bronka Czecha (szlak zielony) i jesteśmy praktycznie przy samochodach.

Być może Śnieżka była największym wyzwaniem tego wypadu, ale bez wątpienia najpiękniejszym miejscem w którym się znaleźliśmy był Kocioł Małego Stawu i położone tuż nad wodą przytulne schronisko „Samotnia”. Miejsce to tak urzekło pana Zbyszka, że był gotów zamieszkać tam od zaraz, nie bacząc na trudne warunki zimą. Tu urządziliśmy sobie ostatni dłuższy postój, delektując się niebotycznie drogą kawą, a biedna pani Beata, cierpiąca z powodu niezbyt wygodnych butów, została pocieszona nowym tytułem „młodej i 12 godzin bogini”. A’ propos butów, chyba najlepiej wyposażona pod tym względem była p. Bożenka (nota bene moja ciocia) – my z naszymi adidasami, przy jej traperach (i wspaniałych czerwonych skarpetkach), mogliśmy się schować. Pełni energii, nasyceni kofeiną i przepięknymi widokami udaliśmy się w dalsza drogę. Ten odcinek szczególnie przypadł do gustu Państwu Kwiecińskim. Droga prowadziła łagodnie w dół, a kamienie były na tyle duże, że po prostu schodziło się skacząc z jednego na drugi. Niektórzy zaczęli się trochę ociągać, bo trudno jednocześnie patrzeć pod nogi i wokół siebie, a od ślicznego krajobrazu niełatwo było oderwać oczy. Ksiądz Janusz postarał się o utrzymanie stałego wysokiego ciśnienia, wyciągając od czasu do czasu swój cudowny aparat, ale wszystko wybaczam, bo na Śnieżce i przy Małym Stawie zgodził się dobrowolnie na wspólne zdjęcie (co rzadko się zdarza). Na Drodze Bronka Czecha zahaczyliśmy jeszcze o jeden punkt widokowy, a potem z górki prosto do asfaltu, gdzie rzuciliśmy się dysząc ciężko na jakąś ławkę. Chwilę potem ruszyliśmy w stronę samochodów, chociaż wcześniej zaliczyłam kilka kroków szlakiem zmyłkowym, na który poprzez okrutne kłamstwo ( według księdza „zrobienie w bambuko”, ale jak zwał tak zwał) naprowadził mnie nasz ukochany proboszcz, który przez to o mały włos nie poczuł na własnej skórze siły kinetycznej lecącego górskiego kamienia… Potem jeszcze krótki postój przy wodospadzie, gdzie p.Bożenka prawie straciła buty (ach, ta zazdrość współtowarzyszy…) i szlakiem „padniętego taty” dowlekliśmy się wreszcie do samochodów.

Rozstanie nastąpiło w Jeleniej Górze – część z nas pojechała do Lubania, reszta została żeby załatwić parę spraw ( w tym wypatrzeć lepsze buty na kolejny wyjazd). Pozostało wiele pięknych wspomnień, mnóstwo zdjęć ( moja skrzynka pocztowa ciężko to przeżyła) i…. apetyt na kolejny podobny wyjazd. W imieniu wszystkich uczestników dziękuję księdzu Januszowi za inicjatywę wycieczki i pełnienie roli przewodnika, a w imieniu własnym dziękuje wszystkim za wspaniałą atmosferę tego wypadu. Do następnego razu:) NATALIA

Napisany w wycieczki | 4 komentarze »

Wypad 04.08.2008 r.

Autor: admin o 6. sierpnia 2008

panor1.jpg

Za tydzień, w poniedziałek, szykujemy się do zdobycia kilku karpackich wysokości – używam liczby mnogiej, bo będzie nasza grupa będzie kilkuosobowa. Aby przygotować się na ten zbiorowy wypad postanowiłem tydzień wcześniej zrobić mały rekonesans. Trzeba było sprawdzić: góry i… swoją kondycję. Używając języka kolorów ten „sprawdzian” przebiegł w kolorystycznej sekwencji: czerwony – niebieski – żółty.
Kiedy opisywałem ostatnie podejście czerwonym szlakiem, doszedłem do podnóża Równi. Tam zatrzymał mnie śnieg. Tym razem oczywiście nie mogło być o tym mowy. Trasa do Schroniska zajęła aż 45 minut (czyżby siadała kondycja???). Trochę niepokoiły grupy schodzące w strojach nieomal zimowych (a ja tu w T-shircie). No, ale każdy ma swoja jedyną „energetykę cieplną” – więc starałem się tym nie przejmować.

panor2.jpg

Pierwsze oznaki niedomagań kondycyjnych pojawiły się niedaleko Kotła Łomniczki – tam już zacząłem czuć lekkie zmęczenie [a to przecież nawet nie połowa]. Tam też dowiedziałem się od osób schodzących, że warunki na Równi są [ujmując rzecz oględnie] ekstremalne – halniak plus ulewa, która zakończyła się niecałe pól godziny wcześniej. Można było zawrócić, ale… no właśnie, ambicja (ona mnie kiedyś zniszczy).
Podejście na Równię nie było łatwe – grawitacja w połączeniu z lilipucimi rozmiarami dały ostry wycisk. Trzeba się było napracować, żeby zdobyć kolejny stopień czy kamień. W końcu jednak doszedłem do „Schroniska pod Śnieżką”. Tu od razu rozwiały się nadzieje na zdobycie szczytu – przede wszystkim trochę późna pora /coś około 16:00/ oraz kiepska pogoda /wciąż zapowiadało się na powtórkę ulewy/. Zdecydowałem więc, że pora wracać – ale nie najkrótszą drogą (która poszli wszyscy obecni w Schronisku – czarnym szlakiem lub wyciągiem /który, tu uwaga, działa do godz. 17:00/).

panor3.jpg

Po małej sesji zdjęciowej ruszyłem szlakiem niebieskim. I tu, w pewnym momencie zaskoczyło mnie zjawisko, które przypomniało reklamę o tych niesamowicie wydajnych chipsach, dzięki którym można dopłynąć do granicy wiecznego lodu – pojawiła się para z ust i silna mgła (połączone z obniżeniem temperatury). Nie groziło mi może wychłodzenie, ale zrobiło się przez kilka minut nieprzyjemnie. I do tego ten halniak…
No, ale kiedy już zacząłem schodzić do „Strzechy” wiatr się skończył, pojawiło się nawet słoneczko i znowu zrobiło się sympatycznie. Po krótkim „oddechu” w schronisku postanowiłem zejść „na skróty” – żółtym szlakiem. Trasa dosyć prosta, choć momentami trochę „podrzucało mnie na wybojach” – dawny szlak saneczkowy ma swój urok, choć są na nim „skalne miasteczka”. Trochę mieszanych uczuć budził „pas leśnych sztywniaków” – duża połać martwych drzew. Tu człowiek czuł się trochę obco, ale… zaraz potem pojawiła się znowu zieleń.

panor4.jpg

Nie będę ukrywał – kiedy już doszedłem do Karpacza byłem lekko skonany, no… ale wiek ma swoje prawa. Trasa była mimo to udana i – jak to powiedziałem „Królewience” podczas rozmowy… teraz to czeka Was. Jedno, czego mogę życzyć nam wszystkim na najbliższy poniedziałek, to lepsza pogoda. Cała reszta sama się ułoży. Dziękując za uwagę pozdrawiam serdecznie „górskich szaleńców”, z którymi będę miał przyjemność połazić za tydzień     ks.Janusz

panor5.jpg

panor6.jpg

panor7.jpg

Napisany w wycieczki | 2 komentarze »

Nie trzeba daleko szukać…

Autor: admin o 4. sierpnia 2008

m01.jpgTytuł może trochę intrygujący, a chodzi w sumie o prozaiczną sprawę – pięknych m02.jpgtematów foto nie trzeba daleko szukać. Wczoraj, po spotkaniu Inicjatywnej Grupy Festynowej, ujrzałem kilka fajnych widoczków nocnych terenu wokół kościoła – a że aparat jest zawsze pod ręką, więc udało się to piękno uwiecznić. Zapraszam na stronę GALERIA FOTO – są tam umieszczone wszystkie fotki, których próbkę tutaj pokazuję. Pozdrawiam serdecznie     ks. Janusz

m07.jpg

Napisany w wycieczki | 2 komentarze »