Blog J.B.

Archiwum autora

Odpust Roku Pańskiego 2009

Autor: admin o 7. września 2009

Trochę to trwało, ale w końcu pojawiają się pierwsze fotki z tegorocznej uroczystości odpustowej. Na początek mały przegląd przygotowań do niej.

  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg
  • Przygotowania.jpg

Centrum naszej uroczystości była oczywiście suma odpustowa, której przebieg został zarejestrowany przez p.Arkadiusza Słowińskiego i Magdalenę Kołodziejczak. Zapraszam do obejrzenia…

  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg
  • Suma.jpg

Napisany w moja praca | 2 komentarze »

Rekolekcje kapłańskie w Legnicy

Autor: admin o 19. sierpnia 2009

Dzisiaj wyjątkowo wpis nie o górach czy morzu, ale o… rekolekcjach. Podobnie jak osoby świeckie przeżywają w ciągu roku dwie tury rekolekcji (adwentowe i wielkopostne), tak i my, kapłani, raz w roku gromadzimy się na specjalnych rekolekcjach dla naszego stanu. W tym roku wybrałem termin sierpniowy rekolekcji (17-20.08). Miejscem naszego spotkania rekolekcyjnego stało się Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Legnickiej w Legnicy.
Bardzo ciekawą postacią jest nasz rekolekcjonista – ks. Roberto Saltini z Ruchu Focolare. Przy przedstawieniu został nazwany „najmłodszym” kapłanem w tym towarzystwie – święcenia kapłańskie przyjął w wieku sześćdziesięciu lat zaledwie 5 lat temu. W sumie więc faktycznie „młodzieniaszek”.
Tematem nauk uczynił ks. Roberto dwie prawdy, będące podstawą akceptacji i realizacji kapłaństwa służebnego: miłość Boga do człowieka i miłość człowieka do Boga. Wydają się one może trywialne, ale… słuchając poszczególnych konferencji wiele spraw ukazywało swoje tzw. „drugie dno”.
Podstawą prawdy o miłości Boga do nas jest sam akt stwórczy oraz odkupieńcza ofiara Chrystusa. To one, połączone z ciągłą obecnością Boga w ludzkiej egzystencji, świadczą o nieskończonej i niezrozumiałej przez nas do końca miłości Boga do człowieka.
O ile ta pierwsza prawda jest pewną oczywistością, nadającą sens naszemu życiu, o tyle dużo bardziej skomplikowaną jest prawda druga – jak wyrazić swoją miłość wobec Boga. Jest oczywiście modlitwa – nieraz bardzo intymna i osobista rozmowa, poruszająca radosne i bolesne pokłady ludzkiego życia. W naszym życiu kapłańskim taką szczególną formą okazania i uczestnictwa w miłości do Boga jest Eucharystia, w której Bóg jakby się nam „podporządkowuje” – On, Bóg staje przy nas wezwany powtarzanymi słowami. To coś niepojętego.
Jednak tak naprawdę Bóg nie będzie nas rozliczał z godzin modlitwy czy wykluczanych Eucharystii. Będzie nas przede wszystkim pytał o miłość – miłość do siebie i innych. I tu kwestia miłości do Boga staje się problemem naczelnym.
Miłować może tylko człowiek wolny; tylko wolność daje możność wzniesienia się ponad moje ego, aby zauważyć kogoś innego. To, co hamuje tę wolność to wygoda, niefrasobliwość, uzależnienie od czegoś lub kogoś. Taki człowiek przypomina orła, który choć może wznieść się wysoko, mając związane np. nogi może fruwać co najwyżej jak kura. Prawdziwą wolność latania odzyska dopiero po odcięciu krępujących go więzów. Podobnie jest z nami – tylko stopniowe odcinanie kolejnych „sznurków niewoli” czyni nas prawdziwie wolnymi – także w życiu miłością (przykład kukiełki, która jest zależna do momentu, dopóki choć jeden sznurek wiąże ją z lalkarzem).
Bardzo często każdy stan (kapłaństwo nie jest od tego wolne) ogranicza przestrzeń tej wolności do konkretnych sytuacji i miejsc: „przecież to nie kościół” – odpowiedź jednej z nauczycielek na propozycje koleżanki o pojednanie w klasie (jeden z przykładów). Jezus Chrystus nie ograniczał swojej działalności do pory dnia, miejsca czy konkretnych osób – stąd też ta służebność również nie może być po ludzku ograniczona.
Na jednym z frontonów wejściowych można znaleźć napis: „Tu się wchodzi, aby kochać Boga”. Chcąc odpowiadać Bogu na Jego miłość powinniśmy (przynajmniej w zamyśle) po drugiej stronie umieścić napis: „Stąd się wychodzi, aby kochać ludzi”. Ta właśnie postawa będzie podstawą rozliczenia nas przez Boga – czy miałem na tę miłość czas, chęć; czy nie segregowałem osób wokół mnie, etc.
Powyższe to tylko kilka myśli z wielkiego bogactwa, zasianego w naszych sercach przez ks.Roberto. Warto podkreślić, że od samego początku wprowadził on atmosferę zadumy i refleksji, ale naznaczonej pogodą ducha i radością (ta ostatnia była manifestowana opowiadaniami, które budziły autentyczny śmiech lub uśmiech – i były to sytuacje autentyczne z życia rekolekcjonisty). Jego nauki nie nudziły, skłaniając często do zamyślenia podczas indywidualnej adoracji. Warto więc tu było być – i teraz trzeba tylko te rekolekcyjne przemyślenia wpleść w duszpasterską codzienność. Pozdrawiam serdecznie. Z Bogiem!!!

Napisany w moja praca | 2 komentarze »

„Górskie zawody” 20.06.2009 r.

Autor: admin o 21. czerwca 2009

Od kilku dni, tak zwane „szkolne ostatki” zdominowały przygotowania do „próby wytrzymałości materiału ludzkiego”. Próbką miałem być ja, zaś pomysłodawcami – moi „kardynałowie” czyli ministranci. Zostałem zaproszony na wspólny wypad w górki, który miał się odbyć w sobotę, 20.06.2009 roku. Nie będę ukrywał, obawy były…
… moi „kardynałowie” prezentują dobrą kondycję
… są młodsi
… no i ta ambicja – „dać w kość wapniakowi”.
Ale nic to, zaryzykowałem. W ramach treningu w poprzedzającą wypad niedzielę zrobiłem sobie małą trasę rowerową, żeby „rozruszać stare kości”. Trasa była fajna, ale niestety… nieco trudna. Do Leśnej jechało się spokojnie i nawet w dobrym czasie. Gorzej w samej Leśnej na podjeździe w kierunku Czochy. Tam, trochę wyżej od „feralnego miejsca ubiegłorocznej katastrofy rowerowej” (zerwany łańcuch i wyłamany mechanizm przerzutowy – czego świadkiem była Natalia) musiałem… o zgrozo!!!… zejść i poprowadzić rower na piechotkę. To też niby jakaś forma sportu, ale… siara to siara. W końcu teren trochę się wyrównał i mogłem znowu „pocisnąć po pedałach”. Minąłem Czochę, ale ciąg dalszy trasy (w planach był Gryfów) nie wyglądał najlepiej, więc – na wyraźne żądanie pewnej części ciała – zawróciłem. Tu już było dużo lepiej – po prostym albo z górki jedzie się fantastycznie. W sumie zrobiłem 35 km – i uważam to za nie najgorszy wynik jak na pierwszy wypad po ponad rocznej przerwie.
Sportowe przygotowania do „kardynalskiej konfrontacji” trwały nadal także w poniedziałek. Tym razem postanowiłem spróbować się z górami. Szlak w zasadzie miał być standardowy: wejście na zielono, potem kawałek turystycznego, zejście na niebieski i zejście (w zależności od samopoczucia czarnym lub żółtym). Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planami.
Po pierwsze, gdzieś około 12:00 ogłoszono na szlaku zielonym stan zagrożenia – turyści donieśli o „CZYMŚ STRASZNIE SAPIĄCYM”. Oczywiście, nie był to miś-kolabor czy Yeti, tylko ja, ale… pod górkę spotkałem tylko 3 pary turystów, którzy na wszelki wypadek omijali mnie szerokim łukiem (to oczywiście żart).
Kiedy już doczłapałem do szlaku turystycznego, powstał dylemat: iść dalej czy zawrócić. Kondycja jednak nie domagała. W końcu jednak zwyciężyła determinacja i (tak często niezdrowa) ambicja – idę dalej. Wkrótce okazało się, że ze szlaku niebieskiego muszę zrezygnować – jego część od „Domku Myśliwskiego” do „Samotni” szlak był niestety zamknięty.
Trudno, pozostało więc piąć się w górkę szlakiem turystycznym. Po kilku „kryzysach” doczołgałem się w końcu do „Strzechy Akademickiej”. Tu ostatnie łyki „dopalacza” i twarda decyzja – idę do Białego Jaru.
Nawet przy bolących kończynach polecam każdemu ten kawałek (no, może za wyjątkiem uwielbiającej wysokości „Pani Rubik”) – widoki są super, zejście zresztą też.
Jako, że moje serducho wołało „help”, po dojściu do szlaku czarnego pozostało już tylko jedno – zacząć schodzić. Mimo, że szlak został „odpicowany na ganc egal”, zejście nie było najłatwiejsze (co dało mi trochę do myślenia, jak to będzie w sobotę z moimi wyczynowcami). No, ale jakoś dotarłem do samochodu i bezkolizyjnie dojechałem do Lubania.

  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg

Kolejne dni tygodnia nie pozwoliły na szlifowanie kondycji z bardzo prostego powodu – pogoda była „pod psem”: nic tylko lało. Tak więc oczekiwanie na sobotnie zmagania budziły pewne niepokoje, ale… zawsze jest szansa.

Sobotę rozpocząłem… o zgrozo… już o 7 rano!!! (to już chyba oznaki starości). Prawie o ustalonym czasie „granatowa strzała” wyjechała z garażu, gdzie już oczekiwali: Jarek, Adrian, Kamil i Piotrek. To właśnie oni postanowili przynieść zawiadomienie: potrzebujemy nowego proboszcza… stary padł…
Trasa do Karpacza była standardem, choć kilkakrotnie musiałem odwracać uwagę chłopaków od prędkościomierza (nie wiem, co oni takiego widzieli w tych cyferkach – matematycy czy co?). W Karpaczu jeszcze małe zakupy – „dopalacze” i odrobina magnezu (czyli trochę słodkości) – i gdzieś około 11:00 padło hasło: „No to ruszamy z buta”.
Początek był dosyć prosty: zejście do wodospadu koło wyciągu (po drodze punkt anomalii magnetycznej). Tam zdecydowaliśmy, że wchodzimy szlakiem żółtym (wcześniej planowaliśmy czerwony). Początek był spokojny, szliśmy równym tempem. Im wyżej jednak, tym coraz bardziej zaczęły się pojawiać „omamy słuchowe” – a nie, to moje „sapanie naszej szkapy”. Niestety, wtarganie moich lilipucich gabarytów kosztuje trochę więcej niż te „dekagramy” Adriana czy Piotrka (poza tym okazało się, że Adrian posługiwał się zakazanym przez wszystkie konwencje „dopalaczem” – kręconą razem z dziadkiem czekoladą. Nie wiem, co w niej było, ale… po jej zażyciu ruszał na „górskim biegu”). Sapanie czy nie, ale w końcu udało się dojść na wysokość „Strzechy” – tu zrobiliśmy mały postój, podczas którego zaproponowałem chłopakom „trasę eksperymentalną” (no, trochę dziwnie na mnie popatrzyli, ale… Adrian miał jeszcze sporo czekolady).
Kiedy przestało z nas parować, jak z …, ruszyliśmy zaplanowanym szlakiem – a więc żółtym szlakiem do Białego Jaru. Tu kilka fotek i (zadane oczywiście bez sarkazmu) pytanie: „Chłopaki, widzicie ten szlak przed nami idący pod górkę? Tam właśnie idziemy”. Chodziło oczywiście o szlak czarny, którym postanowiliśmy podejść do Schroniska pod Śnieżką. Mimo oporów kończyn dolnych do stacji wyciągu dotarliśmy w nawet niezłym czasie. Tu trzeba się było cieplej ubrać – zwłaszcza po dostrzeżenia pani schodzącej w szpilkach (ciekawe, na jak długo będą one długie…??? a może to powtórka reklamy „Mentosa”?). Ten odcinek trasy dał nam też okazję do snucia planów przejęcia „luksusowych środków transportu” (do wyboru były 3 spychy, 2 koparki i jeden mega-luksusowy Kamaz). Niestety, chłopcy uparli się, że nie będą korzystali z takich ułatwień i resztę trasy pokonają „z buta”.
Trzeba przyznać, że im bliżej Schroniska pod Śnieżką, tym bardziej zaczął się zagęszczać szlak – sporo grup (w tym także w wieku przedemerytalnym). Ciekawe, jak tu doszli?
Skoro w pierwotnych planach było podejście szlakiem czerwonym, nie omieszkaliśmy zerknąć, jak on wygląda z góry… hmmm… czy tu wszystko musi mieć takie mega-depresyjne rozmiary??? Kiedy już zaspokoiliśmy naszą ciekawość, ruszyliśmy dalej – na czeską stronę. Tu kilka fotek i decyzja: Śnieżkę zostawiamy na inną okazję.
Ładny kawałek szlaku turystycznego pokonaliśmy w tempie godnym Formuły 1 (to dlatego, że Adrian zdecydował się w końcu podzielić z nami cud-czekoladą). Po drodze spotkaliśmy kilku „górskich morsów” (brrrr….) i bardzo rozrywkowe towarzystwo. Po jakichś 15 minutach doszliśmy do miejsca „męskich decyzji”. Chodziło o wybór dalszego ciągu trasy – znanej naszemu przewodnikowi, czy tej „wysokościowej”. Zdecydowaliśmy się na tę drugą.
Początek nie był zły – szlak był oddalony od krawędzi zbocza. W sumie niewiele było widać, a sam szlak (czerwony) był bardzo sympatyczny. „Schody” zaczęły się, kiedy szlak (w wielu miejscach nie zabezpieczony poręczami) zaczął dochodzić do samej krawędzi (oj, „Pani Rubik”, nie wiem, czy tu pomogły by nawet te „klapki”). Fakt, zrobione w tych miejscach fotki są rewelacyjne, ale… pozostawało trochę obawy o bezpieczeństwo chłopaków.
W końcu jednak doszliśmy do miejsca, gdzie można było wydać głośne „uff” – nareszcie schodzimy. Nikt jednak nie powiedział, że zejście koło „wiszących torfowisk” jest takie strome i śliskie. Wprawdzie nikt nie zaliczył „gleby”, ale… kilka razy niewiele brakowało. I wtedy po raz pierwszy na trasie pojawił się element filmowy – słynne pytanie osła: „Daleko jeszcze?” (nie będę ukrywał, czas podawałem z dokładnością do dziesiątych sekundy, co nieco deprymowało moich podopiecznych, którzy podejrzewali, że to jakiś „szwindel”). W końcu padł okrzyk: „Chłopaki! Cywilizacja!!!” – to na widok pełnej ludzi Starej Polany, na której zrobiliśmy sobie trochę dłuższy postój. Był konieczny, bo trzeba było zdecydować, czy schodzimy „na skróty” (szlakiem zielonym”) czy też trochę dłuższym turystycznym. Ponieważ decyzja „kardynałów” szła w kierunku zieleni (koloru szlaku), więc zdecydowałem, że pójdziemy… do Wangu. Cóż, gdyby wzrok mógł zabijać… drodzy parafianie, mielibyście już nowego proboszcza!!!
Adrian znalazł jeszcze trochę swojego „eliksiru mocy” i w chwilę później ruszyliśmy „na biegu górskim” w stronę Wangu. Im bliżej dochodziliśmy, tym rosła szybkość – to dlatego, że zaproponowałem, aby przy tamtejszej sadzawce pomarzyli o swoich wybrankach. W końcu, na ostatnim zejściu „zwijały się za nimi kamienie” (tu przestroga: „Kobiety mnie zgubią” – rzekł kogut wypadając przekupce z koszyka).
Reszta zejścia to już była „bułka z masełkiem” – z górki i do tego po równej kostce. Kiedy już wsiedliśmy do „granatowej strzały” i myśleliśmy, że najgorsze za nami, padła propozycja: „To może teraz przetrzemy szlak przygotowany dla Scholi?”. Chwila ciszy, która zapanowała po tych słowach była bardzo wymowna, a gdyby ktoś był niedomyślny, to Kamil dodał: „Może jednak nie”. No cóż, trudno.
Cóż mogę napisać o trasie powrotnej? Była „zabójczym doświadczeniem i próbą woli” – regularne ziewanie (z kierowcą włącznie) i przysypianie co niektórych (dobrze, że bez chrapania) mogły skończyć się rozmaicie, gdyby nie ożywiające atmosferę komunikaty CB. To pomogło dojechać cało i zdrowo (choć nie bezboleśnie).

No a niedziela? Krok sztywnej kaczki, przymulony wzrok i jedno wielkie marzenie: SPAAAAĆĆĆĆ!!!! Jakoś wytrzymaliśmy, ale… na następną wyprawę wybierzemy się jednak chyba w innym (nie sobotnim) terminie.

  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg

Pozdrawiając wszystkich czytającym pragnę wyrazić podziw dla wytrwałości, no i zastrzec, że wszystkie postaci fabuły tej opowieści są… autentyczne.
Osoby zainteresowane opisywanym szlakiem zapraszam tutaj

Napisany w wycieczki | 2 komentarze »

Pielgrzymka do Hejnic 25.04.2009 r.

Autor: admin o 26. kwietnia 2009

hejnice8.jpg„Istota Chrześcijaństwa – umieć dawać siebie innym i przyjmować ich obecność w naszym życiu” – dzisiaj, kiedy jedną z „chorób-znaków czasu” jest samotność w tłumie ta otwartość jest podstawą zachowania normalności w każdej formie i na każdej płaszczyźnie aktywnego życia. Dotyczy to także osób duchownych, które działając we wspólnotach muszą zachować pewną formę „samotności”. Aby nie stała się ona rzeczywistością przygniatającą, co pewien czas są organizowane spotkania: dekanalne, kondekanalne lub diecezjalne. W tym roku takie spotkanie – diecezjalny dzień skupienia – odbył się 25.04.2009 roku w Czechach, w Międzynarodowym Centrum Odnowy Duchowej w Hejnicach.
Kilka słów o tym miejscu. Czeska Mariazell – w ten sposób nazywa się sanktuarium znajdujące się na Hejnice_1.jpggranicy trzech państw, Republiki Czeskiej, Polski i Niemiec, w dolinie Gór Izerskich. Powstanie tego miejsca związane jest z legendą o biednym rzemieślniku, który pewnego razu udał się w poszukiwaniu drewna potrzebnego mu do pracy i zostawił w domu chorą żonę i malutką córkę. W drodze powrotnej przystanął na chwilę, by odpocząć pod drzewem i bardzo szybko zasnął. Śnił się mu niezwykły sen. Drzewo było całe oświetlone, a w jego koronie siedziały dwa anioły, które przemawiały do niego: „Jesteś w przepięknym miejscu, które spodobało się Bogu. Idź i przynieś figurkę Matki Boskiej, aby każdy, kto kiedykolwiek przejdzie tędy, zatrzymał się i oddał Bogu podziękowania.” Mężczyzna obudził się i bez wahania postanowił udać się do najbliższego miasta, aby kupić figurkę. Wykonał dokładnie to, co usłyszał w śnie. Nabył figurkę Marii Panny od żytawskiego rzeźbiarza i przymocował ją do lipy. Później przyprowadził w to miejsce swoją żonę i córkę na wspólną modlitwę – jego rodzina w cudowny sposób została uzdrowiona. Wieści o cudzie rozeszły się bardzo szybko na całą okolicę. W miejscu starej lipy wbudowano drewnianą kapliczkę, na której cieśla wyrył rok jej powstania 1211.
hejnice_2.jpgW miarę upływu czasu kapliczka przestała wystarczać licznie przybywającym tam pielgrzymom, dlatego w 1472 roku przebudowana została na kościół w stylu gotyckim. Pod koniec XVII wieku hrabia Franciszek Ferdynand Gallas postanowił zbudować przy kościele klasztor franciszkański. Dzisiejszy kościół Nawiedzenia Marii Panny został postawiony w latach 1722 – 1729 przez Tomasza Haffenckera. Świątynia w Hejnicach to jednonawowa budowla zbudowana na planie krzyża łacińskiego z kaplicami bocznymi. Ołtarz główny zdobi figurka Madonny z lipowego drewna o wysokości 39 centymetrów, pochodząca z osiemdziesiątych lat XIV wieku. Nazywa się ją Mater formosa (Wspaniała matka), w lewej ręce trzyma małe dzieciątko Jezus, natomiast w prawej jabłko. Losy tutejszego kościoła i klasztoru związane są z wieloma dramatycznymi przeżyciami ludzi nie tylko z tego regionu, ale również całych Czech. Między innymi wysiedlanie Czechów w 1939 roku do centralnej części kraju, a w 1945 usuwanie z hejnice_3.JPGtych terenów obywateli niemieckich. W lutym 1948 roku internowano do Hejnic członków niektórych zakonów i kongregacji. Powstało tutaj Międzynarodowe Centrum Odnowy Duchowej, gdzie co roku wierni odbywają tzw. „drogę pojednania”. Kościół odwiedzają wierzący nie tylko z Czech, ale również z Polski i Niemiec, aby przypomnieć sobie, iż zgodnie z wiarą, wspólną drogę można odnaleźć nawet pomimo odmienności językowej.

  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg

Spotkaniu przewodniczył Biskup Legnicki Ks. Stefan Cichy. W gronie 268 uczestników do Hejnic przybył także dzisiejszy Solenizant, Ks. Biskup Marek Mendyk. Dzień skupienia rozpoczęła adoracja Najświętszego Sakramentu – w pięknej scenerii odnowionej Bazyliki Nawiedzenia NMP mieliśmy okazję wypowiedzieć Bogu te trzy słowa: dziękuję, przepraszam, proszę. Po jej zakończeniu mieliśmy okazję wysłuchać konferencji ascetycznej, wygłoszonej przez ks. prof. dr hab. Mariusza Rosika, poświęconej wydarzeniu nawrócenia św. Pawła. Nie da się ukryć, że prowadzony ze swadą wykład był bardzo interesujący. Sam dowiedziałem się kilku rzeczy (które być może podczas studiów „przespałem”) – np. o tym, że hejnice_4.JPGdzisiejsi rabini to dawniejsi faryzeusze, którzy po zniszczeniu Świątyni Jerozolimskiej oparcia swoich dogmatów szukali w dosłownym wypełnianiu Prawa czy o powtarzanych codziennie żydowskich błogosławieństwach, z których dwunasty jest de facto potępieniem i odrzuceniem chrześcijan.
Po zakończeniu konferencji rozpoczęła się Msza św., której przewodniczył Biskup Legnicki, w asyście m.in. Solenizanta dnia, Ks. Biskupa Marka Mendyka. Dla nas była to okazja zjednoczenia przez modlitwę; dla wielu obecnych turystów byliśmy jednak chyba sporą „atrakcją” – w końcu rzadko można zobaczyć Bazylikę wypełnioną niemal w całości kapłanami i klerykami. Ten punkt stanowił zakończenie oficjalnej części pielgrzymki…
… Piszę „oficjalnej”, bo znając trochę ten teren, postanowiłem odwiedzić kilka ciekawych miejsc – przede wszystkim przełęcz na Smedavie. Tam zawsze można było znaleźć interesujące tematy fotograficzne (a aparat oczywiście dzisiaj „pielgrzymował” razem ze mną). Początek trasy do Bitego Potoku minął spokojnie. Upał (23 stopnie) hejnice_5.JPGkazał uważać na drodze, ale… kiedy już zacząłem podjeżdżać wyżej, sceneria zaczęła stawać się coraz bardziej interesująca.
Pierwszy postój zrobiłem na 1/3 wysokości podjazdu – kilka ciekawych fotek strumyka i okolicy. Potem podjechałem na sam szczyt, gdzie… normalnie szok!!!… wciąż jeszcze leżał śnieg!!! Może nie tyle, żeby uprawiać „białe szaleństwo”, ale… ta kombinacja: śnieg i temperatura 23-25 stopni – była niesamowita.

  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg
  • Smedava.jpg

Zjeżdżając zrobiłem jeszcze jeden postój w lesie przy strumieniu, który w tym akurat miejscu musiał się „przebijać” przez „skalne miasteczko”. Widoczki były super, więc aparat oczywiście nie próżnował.
hejnice_6.JPGNo, a na koniec, kiedy wjechałem ponownie do Hejnic postanowiłem zaryzykować i… zrobić kilka autorskich fotek (no, bo w środku to takie jakby… hmmm… zabronione…). Nikt mnie specjalnie nie „pogonił”, więc udało się uwiecznić kilka ciekawych ujęć, które /mam nadzieję/ przypadną do gustu oglądającym.
Na tym koniec. Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytających i serdecznie polecam odwiedzenie Hejnic oraz pobliskiego Frydlantu (zamek).

Napisany w moja praca | 1 Komentarz »

Karkonoska wiosna 20.04.2009 r.

Autor: admin o 21. kwietnia 2009

    Ostatnio odebrałem trochę sygnałów, że wystarczy już tekstów o górach i fotek w kolorystyce czarno-białej. Mnie tam zima nie nuży, ale… „czytelnik – nasz pan” – więc pójdźmy na kompromis. Primo – tekst będzie o górach; secundo – będzie krótki; tertio – fotki będą już kolorowe.
Tuż przed świętami przeżyłem mały szok, kiedy w Górnym Karpaczu jeszcze znalazłem trochę śniegu. Wczoraj ponownie wybrałem się… może nie w góry, ale „podgórze”, i tym razem sytuacja była zupełnie inna. Temperatura w słońcu 22-24 stopnie; w cieniu 16-17 stopni. Wszędzie zielono. Czuć wiosnę. Dobrze, że (jak zwykle) miałem ze sobą aparat, więc kilka widoczków uwieczniłem. Mam nadzieję, że się spodobają. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do oglądania (przypominając, że klikając napis „Pokaż następne” przechodzimy od zdjęcia do zdjęcia).

  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg
  • Karpacz.jpg

Napisany w wycieczki | 3 komentarze »