PROBLEMY DAMSKIEJ TOALETY czyli… MUMINKI Z WŁÓCZYKIJEM W GÓRACH…
Autor: admin o piątek 5. czerwca 2015
czyli… PROCESJA BIS…
czyli… KOLEJNA AKTUALIZACJA… OJEJ, CZESIU ZGUBIŁ SATELITKĘ…
czyli… DOPALACZE W AKCJI (vivat cukierki, kadzidło i… górskie powietrze)…
czyli… SOK Z GUMIJAGÓD…
czyli… HYMN GUMISIÓW…
czyli… TO JA SAMA WEJDĘ DO PRALKI…
Z przyjemnością informuję, że w Galerii Foto można znaleźć zapis fotograficzny naszego wypadu. Aby przekierować się do Galerii, wystarczy wcisnąć TEN NAPIS. Górna ikonka daje możliwość pobrania fotografii, niżej została umieszczona prezentacja. SERDECZNIE ZAPRASZAM.
Czytających niech nie dziwi ta litania podtytułów. Zazwyczaj wystarczyła moja pamięć, by ogarnąć wielość „budujących treści” z kolejnego wypadu. Tym razem jednak było tyle wątków, że „procesor mi się zawiesił” i musiałem się posiłkować bardziej tradycyjną formą rejestracji – notatkami. Ale dzięki temu nie ominę najciekawszych momentów górskiego wypadu, który odbył się… po zakończeniu procesji Bożego Ciała [!!!] – 04.06.2015 roku. Jako, że pojawi się w opisie zjawisko „nadtlenienia”, być może po części stał się on efektem „przesłonecznienia” podczas procesji.
Tym razem skład nieco się zmienił. Do stałych „wędrowniczków” [Anna, Ryszard i Weronika Skowron, Dominika, Grzegorz i Nadia Szydło oraz Małgorzata Milewska] doszła (dopiero z nami „raczkująca”) „komunistka”, Julia Figurska [tu ukłon i podziękowanie dla Rodziców Julii, że mimo zaskoczenia zgodzili się na jej udział w wypadzie].
Początek trasy przebiegał spokojnie, nic nie zwiastowało „apokalipsy śmiechu”, która nastąpiła na trasie (ale nie uprzedzajmy faktów). Najpierw omówiliśmy wręczoną wczoraj naszym „komunistom” prezentację [przy okazji usłyszałem, że oglądaczy zdziwiła… zbyt mała ilość komentarzy!!!], potem sytuacja zaczęła się ożywiać, kiedy „granatowy krążownik szos” dał nam „powąchać zapach palonej gumy”. Zaczęła się więc swego rodzaju „rywalizacja”, której konsekwencją było „pełne przestrzeganie zasad ruchu drogowego” [dodajmy subiektywnie: z obu stron]. Widząc to nasze Panie [Anna i Małgosia] zaczęły się zastanawiać, czegóż to tam muszą słuchać (muza) [na razie cisza o cudownych cukierkach]. Tak dojechaliśmy do Jeleniej Góry.
Nie byłoby naszych wypadów, gdyby nie zjawisko „aktualizacji” – zmuszające do ciągłej czujności, tym razem wystawiło na próbę wiary Dominiki. Kiedy dowiedziała się na CPN-ie (obowiązkowy „deser” – vide: hot-dog), że nastąpiła zmiana planów – „jedziemy do Karpacza”… „Do Karpacza?!?!?! A miał być Wodospad!!!”… „A ja uwierzyłam…” [no tak, zaczynam obcować z „niewierzącymi”]. Przy okazji okazało się, że szkoda iż „Grześ-Pędziwiatr” nie ma CB radia – wtedy zaskoczenie byłoby mniejsze, choć z drugiej strony… słuchający naszego kanału mogliby dojść do – dla nas katastrofalnych – wniosków…
W Karpaczu okazało się, że „wiara” Dominiki miała swoje konkretne przełożenie na nasze dalsze plany – część uczestników nie dostosowała ciuchów do możliwości przewiana na Równi. Tak więc „Czesiu” zaczął szukać kontaktu z „satelitką”… i znalazł… EUREKA!!! PÓJDZIEMY SZLAKIEM ZIELONYM!!!
Nie jest on wcale taki łatwy. Po pierwsze wciąż pod górkę (i to dosyć stromo); po drugie – wszyscy napotykani turyści (a było ich dzisiaj w Karpaczu mnóstwo)… schodzili w dół… Jak tu się nie stresować, kiedy ci wypoczęci turyści patrzyli na nas „z życzliwością” i serdecznie pozdrawiali (brzmiało to trochę jak „Och, jak nam przykro, że to was spotkało…”). Później, znacznie później, Pani Ania przyznała, że to był właśnie kryzysowy etap jej dzisiejszej wędrówki.
Oczywiście, nie zabrakło pytań Shreka: „Daleko jeszcze???” i prób wykorzystania skałek na… chwilowe siedzisko, ale dorośli (na czele peletonu szli Dominika, Małgosia i Grzegorz) byli nieustępliwi. W tym właśnie momencie dzisiejszej wędrówki Weronika „rozbawiła nas do łez” pytaniem, skierowanym do „szeryfa”: „Dlaczego dzisiaj jest inaczej???… bo ksiądz idzie na końcu, a nie na początku…” – coś w tym musi być. Ta mordęga trwała do momentu dojścia do Doliny Pląsawy, gdzie w końcu mogliśmy na dłuższą chwilę odetchnąć. Pojawiły się myśli i słowa „destrukcyjne”: „Weronika!!! Nie wyskakuj za barierki… nie umiesz fruwać…”, „Ja dalej nie idę…!!!”, etc. Niestety, oprócz dobrego słowa i lekkiego wzmocnienia nie otrzymaliśmy nic więcej [a liczyliśmy na „podwózkę”]. Padło hasło: „Dosyć tego smęcenia… idziemy dalej”.
Nadal w czołówce peletonu był wymieniony wyżej tercet; jednak od pewnego momentu dystans zaczął skracać „szeryf” i wtedy stało się jasne – koniec szlaku jest już blisko. Niestety – dla „szeryfa” – Dominika i Małgosia zorientowały się w podstępnym planie i nie dały się wyprzedzić. Tak więc zwycięzcą byli oni; pozostali zajęli miejsca poza podium [ale przecież tak naprawdę liczył się fakt dojścia do tego miejsca i… zachowania dobrego humoru]. Rzeczywiście, nadal go mieliśmy – szczególnie po małym co nieco na Polanie. Tylko lekkim niepokojem napełniła nas „narada głów klanów”, którzy coś tam, z tajemniczymi uśmiechami, ustalali. „To mi się wcale nie podoba” – solidaryzowaliśmy się z tym oświadczeniem Pani Ani.
Okazało się, że narada dotyczyła dalszego ciągu naszej marszruty – Panowie po dojściu do konsensusu zaproponowali, abyśmy „ruszyli czcigodne członki” i z ambicją ruszyli dalej. Taaaa… z ambicją…!!! „Ja dzwonię po mamę” – odpowiedziała na to Julia, ale w końcu… ambicja okazała się silniejsza.
Początek tej części był nawet lightowy – sporo odcinków z górki i po terenie płaskim. Tylko, że część z nas pamiętała stwierdzenie „szeryfa”: „Skoro jest z górki to znaczy, że zaraz będzie…”. I tak się stało, kiedy ze szlaku turystycznego zeszliśmy na zielony – na tzw. „szlak kozic”. „To znaczy, że ja tu zostanę kozą?” – zapytała Julia. „Nie… to znaczy, że zaraz zaczniesz skakać z kamienia na kamień jak rasowa kozica” – padła odpowiedź.
„Skakanie” okazało się całkiem całkiem – do takiego stopnia, że kiedy spotkaliśmy się z naszymi paparazzi koło Domku Myśliwskiego, zaproponowaliśmy wysłuchanie pierwszej zwrotki „poleczki muminka” [a wywołała ją „saga pieśni dziecięcej” w wykonaniu naszych małolatów: Star Wars, Kubuś Puchatek, „Gdzie strumyk płynie z wolna” (tu tylko nie zgadzał się miesiąc) i innych]. Podobała się z pewnością, tylko próbowaliśmy potem rozgryźć co znaczyło pytanie: „Dziewczyny, co wyście wąchały?”. Ale stawało się coraz weselej.
Dzięki temu dojście do Polany (czyli kółeczko) poszło całkiem sprawnie. Oczywiście czołówka wkrótce zniknęła nam z pola widzenia, ale… to przez tę „damską toaletę” i „włóczykija” [a’propos „włóczykija” dowiedzieliśmy się wkrótce o próbach zdewastowania Karkonoskiego Parku Narodowego… i to przez Panią Dominikę: „Te kije nadają się najlepiej”]. . Nie da się poznać myśli naszych panów, ale… miny mieli nietęgie, kiedy tłumaczyłyśmy, że „to on… to włóczykij… to on prowadził nasze muminki… to wszystko przez niego: ten tłok [„W damskiej toalecie jest zawsze większa kolejka”] i awaria w damskiej toalecie [na szlaku?!?!?!]… i brak papieru toaletowego i wody w spłuczce…”. Mówiłyśmy oczywiście o wiele więcej, ale nasz „rejestrator” nie wziął (Bogu dzięki) dyktafonu. W odpowiedzi powtórzono: „Dziewczyny, co wyście wąchały?… Ano… górskie powietrze”. „Czy to możliwe, żeby to aż tak zadziałało?” – zdawały się pytać zaniepokojone spojrzenia naszych panów.
Wyjście z Polany podzieliło nas trochę na trzy grupy: Pana Grzegorza (który pomknął z „prędkością światła”; Panią Małgosię i „szeryfa” [którzy pozostali przy „prędkości dźwięku”] oraz nas, które hałasowałyśmy niewąsko. Pan Ryszard robił za „łącznika” – przekazując najczęściej informacje o tym, co dzieje się w „szalonych tyłach”. Kiedy więc doszliśmy do Świątyni Wang, nasi Panowie zdołali się trochę pozbierać po szoku i komentując nasze „Tak działa górskie powietrze” zapytali: „To czemu my tak nie mamy”. Chwila zastanowienia i… eureka!!!!!!!!!!!!!… „To przez to kadzidło… tak… z pewnością one jest tu winne… i oczywiście włóczykij…” – ha ha ha!!!!!!!!!!!!
Krótki postój, próba naciągnięcia Rodziców na zakupy i… w końcu wracamy do samochodów. Tym razem niekwestionowanym liderem peletonu okazał się „szeryf”.
Mimo, iż w „muminkowych planach” był jeszcze „dmuchawiec”, nasi kierowcy okazali się „istotami bez serca” i zawieźli nas prosto na rybkę. Cóż… „life is brutal…”.
Zazwyczaj w smażalni zajmujemy się jedzeniem – tym razem jednak było inaczej. Podczas oczekiwania na numery od pierwszego wzwyż [„Kurczę… ten głód rzuca mi się na… pamięć.. był już numer pierwszy?…”] dowiedzieliśmy się przy stole, że:
- Julia lubi pływać [„Mam teraz ochotę wskoczyć do wody”] J
- określenie „głupawka” jest zbyt radykalne i nieadekwatne do naszego stanu ducha J
- Pani Małgosia to tak naprawdę Bunia [„To ona ten sok z gumijagód zrobiła… to ona jest wszystkiemu winna!!!”] – „To jutro sok z gumijagód… i przez płot…” J
- Muminki muszą mieć siły, aby dociągnąć do Lubania… „włóczykija” J
- Pan Ryszard jest specjalistą od bajek J
- „My to Muminki, a oni… to Gumisie” [„Dlatego tak szybko schodzili… – W plecaku mają przecież „soczek gumisiowy”] J
- Cukierki też mają swoje uboczne działanie („daj jeszcze jednego”) J
- Są wśród nas „specjaliści od prania”: „Najpierw cię namoczę…” *** „Ale bez wirowania, proszę…” *** „Ja cię kręcę… najpierw zamoczyć mnie chciałeś, a teraz kręcić?!?! – to ja sama wejdę do pralki…” J
- Przed napisaniem relacji nasz „szeryf” musi wziąć „nocne korepetycje z bajek” 9Bo umknęło mu coś z dzieciństwa) J
Podczas konsumpcji powstały także kolejne zwrotki „Hymnu Muminków” – przypomnijmy sobie więc jego melodię i zaśpiewajmy:
Muminki z radości skaczą
Gdy księdza Janusza w górach zobaczą
Muminkiiiiiii ……………….
Ofiary wędrówki
Podeptały wszystkie mrówki
Muminkiiiiiii ……………….
Czy daleko jeszcze?
Bo spadają na nas kleszcze
Muminkiiiiiii ……………….
Wycieczka skończona
Na rybkę już pora
Muminkiiiiiii ……………….
Nic nie może przecież wiecznie trwać
Do domu pora już wracać
Muminkiiiiiii ……………….
W końcu ruszyliśmy z powrotem. Atmosfera w „srebrnej strzale” po prostu „zadymiasta”. Pan Ryszard i „szeryf” postanowili po powrocie „przetestować” jednak to kadzidło, natomiast kierowcy odmówiono poczęstunku „czarodziejskim cukiereczkiem”. Utrzymaliśmy się na pasie ruchu, ale zagrożenie… było całkiem realne. Do tego rozmowy telefoniczne, z których najpierw wynikło, że skład „granatowego krążownika szos” podążył na… Śnieżkę, a później przekomarzanie się odnośnie cukierków („Zostaw coś dla nas, bo nam już mija… nie zjedz wszystkiego…!!!… rzuć je przez okno w naszą stronę, może złapiemy…”) i „poważnej nocnej rozmowy” (tych tekstów wolę nie cytować). Tuż przed Lubaniem dogonił nas „granatowy” (choć lakier był jakby bledszy – czyżby z wrażenia?). Zaczęło się machanie i powstał jeden problem – w którym momencie zaczynają się Księginki… „bo tu już trzeba będzie zachować odrobinę powagi” [to raczej niemożliwe – uwaga kierowcy].
Jeszcze wysadziliśmy Julię (nie, nie… nie używaliśmy środków pirotechnicznych) i zrobiliśmy mały maraton Pani Marcie, a potem…. Hajda na plac przy kościele. I tutaj dokonał się GRANDE FINALE – odśpiewany i odtańczony „Hymn Muminków”, który został zarejestrowany i… będzie podany do publicznej wiadomości. Wrażenie jest… „porażające” – i dobrze, bo dzisiejsza trasa zwykłą na pewno nie była.
Dziękując uczestnikom wypadu pragnę poinformować czytelników, że ewentualne komentarze sprzeczne z powyższą relacją są zwykłą „ściemą” – zwłaszcza te o „oddechu naszej szkapy”, przepisach drogowych i tego typu. Jednocześnie zainteresowanych „czarodziejskimi cukierkami” muszę zmartwić – nasze Panie postanowiły jutro wykupić cały lubański zapas i… zacząć dealować. 🙂
piątek 5. czerwca 2015 o 19:36
Gdybym miała dodać komentarz „pasujący” do opisu to pewnie miejsca by zabrakło 😉
Wycieczka była wyjątkowa – było łamanie przepisów drogowych, aktualizacje ( standard ), były fochy nr…. nie wiem który, był pot i zmęczenie, piosenki, ale najwięcej było śmiechu – damskiego 😀
Panowie jakoś smętnie wypadli… musicie się poprawić 😉 Cukiereczka ??? 😉
Większość opisu zgodna z prawdą.
Ale żadnej „demolki” w planach nie miałam – tak dla jasności 😉
No i nie wspomniano o „fochu” z powodu „uniku” przed paparazzim 😉
Było mega – oby każda wycieczka była taka… ba… jeszcze weselsza – o ile to możliwe 😀
Na koniec prośba o usunięcie pliku video – Szeryfie – szkoda pamięci w telefonie 😉
Oraz informacja dla fanów Księgińskich Muminków – powstał nowy hit pt.” Gumi-miś, górski-miś” 😀
Premiera przewidziana na… kolejnej wycieczce 😀
Pozdrowienia dla wszystkich czytających oraz Muminków, Gumisiów i Jedynego – „Gumi-Misia”.
„Bo Gumi-Miś jest tylko jeden.” 😀
sobota 6. czerwca 2015 o 1:31
Cóż można napisać…Cieszę się, ze pamięć ludzka jest ulotka, nie wszystko zostało zarejestrowane przez szeryfa (cale szczęście), choć przy tylu wrażeniach jest to zrozumiałe. Następnym razem tempo wdychania kadzidła i konsumowania cukierków proponuję dla wszystkich jednakowe. Dziękuję uczestnikom za wspaniale popołudnie, a pozostali niech żałują, ze nie byli z nami. Co prawda ktoś już kiedyś mówił,że „nic dwa razy się nie zdarza”, ale chyba nie wiedział na co nasz stać.To kiedy powtórka z rozrywki? Melodii do wykorzystania zostało jeszcze sporo, a ” Gumi-Miś” może jednak rozważy upublicznienie finału, w końcu żony i matki dzieciom są uwiecznione w tym materiale (jak tak można, przecież my jesteśmy poważne i stateczne-tylko dlaczego mój mąż miał taka dziwną minę)
Ps do DOminiki- ten szczególny Foch, to był Foch z wykrzyknikiem, czyzbyś zapomniała?
sobota 6. czerwca 2015 o 8:24
Myślę, że cytat „Nic dwa razy się nie zdarza…” – nas nie dotyczy 😉 damy radę 😉
A co do focha z (!)… już pamiętam – to był wyjątkowy i chyba pierwszy – Gumi-Misiowy foch z (!) 😀
Pozdrowienia dla wszystkich a szczególnie dla Naszego Gumi-Misia :-* – może się zlituje i filmiku nie upubliczni.
P.S Aniu, następnym razem trzeba się odwdzięczyć i nagrać ciekawy filmik o Gumi-Misiu… zawsze będzie do obrony 😀
wtorek 30. czerwca 2015 o 20:19
Na następnej wycieczce proponuję większą ilość cukierków ,kadzidła i może soczku z gumijagód.Oczywiście dla wszystkich,aby można było obserwować wyżej wymienione na męską część wycieczki i ewentualnie ustalić dawkowanie…