Urlop 2012
Autor: admin o 27. sierpnia 2012
09.07.2012
Jest 9 lipca 2012 roku. Od samego rana [i to beż żadnych dwuznaczności – od prawie 4:00 rano, na Skalniczej coś zaczęło się dziać. Rumor, wynoszone worki, wreszcie pakowanie samochodu – tak, tak… to oznaki, że „szeryf” wybywa. Mimo pośpiechu, tym razem zostałem zaskoczony – parę minut po ósmej na teren posesji zajechała kolejna „srebrna strzała” i wysiadł… sobowtór!?!?! Nie, nie… to mój Ojczulek, który na czas urlopu podjął się „proboszczowania”. Po wymianie zdziwionych uwag typu „to ty jeszcze nie na trasie?” wyjaśniliśmy sobie to i owo na temat tych dwóch tygodni i faktycznie… ruszyłem.
Trasa była niby standardem – w końcu do Rewala jeżdżę od 12 lat – ale podczas jej trwania doszło do kilku „punktów spornych” [dodam – z moim pilotem, GPS-em]. Chciałem pokazać, że wiem lepiej, no i w efekcie trasa potrwała prawie 2 godziny dłużej.
W tym roku po raz pierwszy zjechałem z niej w Świebodzinie, dzięki czemu mogłem wreszcie zobaczyć i sfotografować fronton posągu Chrystusa Króla Wszechświata. Dalszy ciąg trasy był repetą dotychczasowych „zmagań nawigacyjnych” – za nic w świecie podawana mi trasa nie chciała się pokryć z tą, którą jeździłem dotychczas. No, ale w końcu dojechaliśmy – czekał mnie totalny szok. Przez całą trasę towarzyszyły mi chmury oraz chwilowe opady, a na plaży – na której znalazłem się w niecałe 15 minut po przyjeździe – słoneczko „dawało” aż miło. Posiedziałem więc do jego zachodu – i tak, lekko zdyszany i „podgrzany” zakończyłem dzień pierwszy.
10.07.2012
Wtorek rozpoczął się dla mnie tradycyjnie – wyjściem na plażę tuż po piątej i obudzeniem koło 6:00 kilku znajomych. Pogoda zapowiadał się fajnie. Trochę wiało, ale pokrywa chmur – choć gęstsza niż wczoraj – dawała szansę na „złapanie brązu”. Niestety, to co rano zapowiadało się nie najgorzej, przed południem popsuło się dosyć mocno. Nigdy nie brałem ze sobą parawanu – dzisiaj po raz pierwszy tego żałowałem. Mimo rozbicia się pośród kilku tego typu stanowisk zawiewanie było tak ostre, że po 20 minutach musiałem się poddać. Nie zdołowało mnie to – bądź co bądź przede mną jeszcze sporo dni, ale… to nie tak miało być.
11.07.2012
Środa rozpoczęła się… spóźnieniem!!! Na plaży byłem dopiero po szóstej. Norrrrmalnie szok!!! Czyżby latka albo „szok klimatyczny”?. W każdym razie spacer – tym razem w stronę Niechorza – był bardzo sympatyczny. Nawet wiatr jakby trochę osłabł. Niestety, koło 10:00 okazało się, że dzisiaj można co najwyżej „przewentylować płuca”, co na słońce raczej trudno liczyć. Nie będę ukrywał, że dzisiaj to już trochę podniosło mi się ciśnienie. I chyba nie bez powodu…
… bo czwartek i piątek to już była klęska. Wyobraźcie sobie moją frustrację, kiedy porównywałem opisy upalnego lubańskiego lata z ciągłym deszczem lub mżawką w Rewalu? Normalnie, to trudno nawet opisać. Z rana dawało się jeszcze pospacerować, ale w piątek wróciłem już z plaży w stanie „podtopienia” (złapało mnie podczas powrotu).
14.07.2012
I tak nadeszła sobota. Po ciepłym pożegnaniu, na „letniaka” udałem się do drugiego punkty urlopowej trasy – do Pogorzelicy. Niestety, na „letniaka” nie znaczy zdrowo – pogoda była dosyć chłodna, zmuszając do ubrania czegoś bardziej „arktycznego”.
Pogorzelica to właściwie miejsce wspomnień – to tu przeżyłem pierwsze wyjazdy z Młodzieżą z Wałbrzycha [nie da się ukryć, że tu przeżyłem pierwsze „porażenie słoneczne”]. Miejscowość z pewnością wypiękniała – nowe trasy na plażę. Zmiana tras dojazdowych. Niby tak samo, ale zupełnie inaczej.
15.07.2012 r.
Niedziela – wiadomo, trzeba ją rozpocząć Eucharystią. Udało się załapać na poranną mszę św. o godz. 7:00. To, co mnie zszokowało, to ilość uczestników – w sumie zapełniono prawie wszystkie ławki. To było budujące [choć stanowiło też przedmiot przemyśleń o frekwencji w Księginkach]. Niestety, to było jedyne pozytywne wrażenie tego dnia. Kilka godzin później pogoda pogorszyła się na tyle, że właściwie udało się zaliczyć tylko dwie trasy plażowe. Poza tym było dżdżysto i wietrznie.
16-18.07.2012 r.
Te dni nie były budujące. Pomijając brak sieci telefonicznej, pogoda nie skłaniała do aktywności. Po raz pierwszy nie wziąłem niczego na deszcz… i po raz pierwszy takie akcesoria stały się potrzebne. Niestety, efektem tego stała się możliwość wyłącznie porannych „plażowych wypadów”. Przedpołudniowa pogoda (nawet, jeśli bez deszczu) nie skłaniała nawet do spacerów. KONIEC ŚWIATA!!!
Napisany w wycieczki | 1 Komentarz »