Daleko jeszcze?!?!?!?!
Autor: admin o 12. września 2010
Druga sobota września stała się okazją do inauguracji kolejnego roku współpracy z grupami dziecięco-młodzieżowymi naszej parafii. Tradycyjnie wybrany został wariant „aktywnego wypoczynku” – po kilkukrotnych odwiedzinach Karpacza i Szklarskiej Poręby, tym razem zdecydowaliśmy się integrować w Świeradowie Zdroju. Nasz tegoroczny wyjazd inauguracyjny był nietypowy z dwóch powodów: 1. skład uczestników (w wyjeździe wzięło udział w sumie 18 osób, reprezentujących Służbę Liturgiczną, Parafialną Scholę EDEN oraz naszą „parafialną” drużynę piłki siatkowej i tenisa stołowego); 2. asortyment transportu (w sumie naszą młódź wiozło 7 samochodów – to była prawdziwa karawana).
Nasza dzisiejsza przygoda rozpoczęła się o godz. 9:00 – „Rada Starszych” czyli kierowcy „krążowników szos” wybrali „trasę tortur” na cały dzień sobotniego wypadu. Propozycje były 4: 1. Przesieka (bardzo spokojny spacer do wodospadu + nawiedzenie i modlitwa na cmentarzu jeńców wojennych w okolicy Borowic); 2. Karpacz (zielony szlak do zejścia ze szlakiem czerwonym); 3. Powtórka trasy w Szklarskiej Porębie (z 2008 roku) i wreszcie Szklarska Poręba. Większością głosów została wybrana ostatnia opcja, a więc… jedziemy.
Trasa przebiegała rozmaicie w poszczególnych „fragmentach karawany”. U pani Iwony np. swoje zdolności wokalne prezentowali przez całą drogę chłopcy; u mnie nasze dziewuszki starały się przekrzyczeć dosyć głośną muzę „w ich rytmach”. O pozostały nie wiem za wiele, ale wszyscy kierowcy po dojechaniu do Świeradowa byli jakby lekko „przestraszeni”.
Trochę trwało znalezienie wolnego miejsca dla tylu samochodów – w końcu zaparkowaliśmy przy Domu Zdrojowym, skąd ruszyliśmy w górę – do Chatki Górzystów. Od samego początku uderzało ożywienie męskiej części uczestników – wspierani przez dziewczęta nasi chłopcy wyśpiewywali pozycję po pozycji cały scholkowy śpiewnik. Nie przeszkadzało temu wejście na pierwsze stromizny szlaku niebieskiego [1]. Bardzo szybko nasza dzielna młódź uplasowała się w czołówce „peletonu”; za nimi nadrabiały nasze „małolaty”; w końcu końcówkę „zabezpieczały” zorganizowane siły dorosłych (w których także się znajdowałem – ale to nie z braku kondycji… oj, nie…).
[1] SZLAK NIEBIESKI – NA HALĘ IZERSKĄ – wycieczka całodniowa
Czas przejścia 2,5 godz.
Świeradów-Zdrój – Polana Izerska – Hala Izerska – Chatka Górzystów
Na Halę Izerską idzie się szlakiem niebieskim około 2,5 godz. Rozpoczynający się w dolnej części Świeradowa-Zdroju szlak niebieski prowadzi nas obok Stacji Ratunkowej GOPR do drogi zwanej Staroizerską, gdzie napotykamy na źródło Adama, a po ok. 1,5 godz. marszu jesteśmy na Polanie Izerskiej. To podmokła i zatorfiona rozległa polana na Wysokim Grzbiecie Gór Izerskich. Od XVIII wieku śródleśna osada drwali.
Idąc dalej ok. 1 godz. niebieskim szlakiem dochodzimy do Hali Izerskiej. W jej południowej części znajduje się rezerwat florystyczny „Torfowisko Izerskie” z reliktowymi okazami brzozy karłowatej, jałowca halnego, jeżyny czarnej. Znajduje się on w płaskim obniżeniu doliny Izery między grzbietami Średnim a Wysoki. Stąd niegdyś pobierano borowinę dla świeradowskiego uzdrowiska. Zimą są na hali dobre warunki do uprawiania narciarstwa biegowego. Przechodzi tędy najdłuższa trasa Biegu Piastów. Na północnym skraju hali stoi schronisko „Chatka Górzystów”. Z górnego końca Hali Izerskiej roztacza się widok na panoramę zachodnich Karkonoszy.
Wprawdzie po pierwszym dłuższym „popasie na co nieco” powróciły z wielką mocą „obrazki” ze „Shreka” („daleko jeszcze???… Daleko!!!”), ale nic nie zakłócało dalszego podchodzenia (no, bo przecież moje „sapanie” nie było żadną przeszkodą). W końcu wyszliśmy na asfalt – zrobiło się trochę raźniej – zwłaszcza, kiedy – po dojściu do Polany Izerskiej (i krótkim na niej wypoczynku) trasa zaczęła prowadzić w dół.
Zawsze lubiłem prezentować swój pogląd na kwestię kondycji w górach – pod górę trzeba moje „lilipucie kilogramy” wtargać; z górki – trzeba baczyć, aby prawidła grawitacji nie spowodowały niekontrolowanego „staczania się”. I tak właśnie było dzisiaj – kiedy trasa zaczęła opadać, nagle (bez żadnej złej woli) wyforsowałem się do czołówki „peletonu”, uskuteczniając „ucieczkę” (w której towarzyszyli mi Kuba, Sebastian i pani Janina. Na plecach „czuliśmy oddech” podążających zaraz za nami panów: Pawła i Mirosława.
Kiedy już nabraliśmy „prędkości światła” okazało się, że czeka mnie wielka niespodzianka – oto, kiedy „gotowały się cholewkowe hamulce” na horyzoncie ukazała się duża grupa młodzieży o jakże znajomych fizjonomiach – toż to moi uczniowie z ZSP (klasy policyjne). Zaskoczenie było chyba obustronne – oni (wraz z wychowawcami) także byli ździebko zaszokowani (dobrze choć, że nasze spotkanie nastąpiło, kiedy już wróciła forma). Najlepszym dowodem na to jest chyba fakt szybkiego „startu” w rozpoznaniu mnie przez ostatnią grupę uczniów, którzy zajarzyli dopiero, kiedy przypominałem „orła cień”.
Kiedy już ucichły okrzyki wzajemnego rozpoznania (i ucieczki „foto-prześladowanych”), w „czołówkowym” składzie doszliśmy do „Chatki Górzystów” [2] – zapowiadając niejako „najazd reszty maksów”. Długo nie działo się nic, aż w końcu napływający turyści zaczęli się z niepokojem rozglądać za źródłem „górskiego echa” wykrzykującego: „Proszę księęęędza!!!!!…”. Ja sam byłem pełen podziwu dla możliwości akustycznych Moni, Agaty, Oli i Anetki – takie to maleńkie, a głosem mogłoby „zabić”.
[2] „Chatka Górzystów” leży na Hali Izerskiej. Jest to jedyny budynek ocalały z istniejącej tutaj kiedyś osady Gross-Iser. Nie ma tutaj wygód i z pewnością nie spodoba się to miejsce osobom lubiącym luksusy. Prąd pojawia się od wielkiego święta lub wcale (co dużo osób traktuje jako plus), jako oświetlenie służą świeczki lub latarki a w piecach trzeba palić samemu. Ceny noclegów są niskie, a atmosfera jaka tutaj panuje wynagradza wszystkie niewygody.
Chatka czynna jest cały rok. Miejsc jest 40 (bez kompresji), warto więc wcześniej zaklepać sobie miejsce gdyż czasami naprawdę jest ciasno. Jest też kominek i miejsce na ognisko – można posiedzieć z gitarą i przyjaciółmi (których łatwo tu poznamy, przebywa tu bowiem raczej ściśle określone grono do którego i ty możesz wstąpić), kuchnia turystyczna jeśli ktoś lubi gotować, no i oczywiście słynne naleśniki z jagodami do zjedzenia (oprócz poniedziałków).
W sumie jednak okazało się, że przybycie reszty grupy zachęciło turystów – po kilkunastominutowej umiarkowanej ciszy na placu zaczęły się pojawiać kolejne grupy polsko-czeskie (oczywiście to efekt pięknej pogody – naprawdę nam dzisiaj dopisała). W kolejce po słynne naleśniki trzeba było trochę poczekać, a kiedy nadwątlone siły zostały podreperowane przyszedł czas na… nie, nie na wyjście, ale foto-sesję naszej dzielnej młodzieży (te „baranki” i „owieczki” na ramionach – taaaa… to było warto uwiecznić).
Po godzinnym oddechu przyszedł czas na zdecydowanie, co dalej – oczywiście wracać, ale którędy (można i przez Szklarską). „Rada Starszych” wyciągnęła więc swoje mapniki i zaczęło się deliberowania. W końcu – widząc świetną kondycję naszych podopiecznych – zdecydowaliśmy się wracać „najkrótszą” drogą, szlakiem żółtym [3].
[3] znaki żółte 3 godz. (powrót 2 godz.)
Na Izerskiej Łące, tuż przy Chatce Górzystów, krzyżują się: stara droga do Świeradowa Zdrój przez Polanę Izerską z Borowinową Drogą. Do Świeradowa wiedzie szlak niebieski, a Borowinową Drogą szlak żółty z Rębiszowa na Stóg Izerski.
Rozpoczynając w tym miejscu wędrówkę idziemy północnym skrajem Izerskiej Łąki, przechodząc przez potok Jarzębiak wchodzimy leśną drogą w Dolinę Górnej Izery. Okrążamy po lewej stronie Sielną Kopę (888m n.p.m.) i wzdłuż meandrującej rzeki, na niemal równym poziomie mijamy kolejne strumyki i potoki zasilające z lewej strony Izerę. To bardzo malownicza część szlaku. Czasem drzewa się przerzedzają ukazując widoki na Dolinę Izery, oraz Średni Grzbiet Izerski (Střední jízerský hřeben). Po przeprawieniu się przez Kozi Potok, droga odchodzi od rzeki, bo omija Izerskie Bagno dzielące się na Wręgi i Borowinę, gdzie wciąż wydobywana jest borowina na użytek świeradowskiego uzdrowiska. To jednoGranica państwowa w tym miejscu nie biegnie już korytem Izery, a prostą linią przez Suchacz (917m n.p.m.) aż do Smrka. To tzw. Sporna Ziemia (Sporné územi), o którą toczono spory ziemskie, aż ostatecznie komisja podzieliła ją salomonowo. Po minięciu Izerskiego Bagna szlak zbacza z drogi i prowadzi granicą, wznosząc się na Suchacz. Stąd roztaczają się widoki na Jizerę (1122m n.p.m.) i inne okoliczne góry po czeskiej stronie Izery. Szlak często przekracza małe potoki i strumyki – bezimienne źródliska Izery spływające z południowych stoków Stogu Izerskiego. Miejsce to zwane jest Śnieżnymi Jamami.
Przekraczamy leśną drogę z Polany Izerskiej na Łącznik (1066m n.p.m.) – przełęcz między Smrkiem a Stogiem, mijamy chatkę leśników, skąd na południe rozciągają się piękne widoki na Dolinę Izery, Izerską Łąkę (z widoczną Chatką Górzystów w Wielkiej Izerze) aż po Karkonosze. Na rozdrożu skręcamy ostro w prawo. To ostatni odcinek drogi. Niezbyt stromo pod górę docieramy do Stogu Izerskiego z najdzikszych miejsc Gór Izerskich.
Początek zapowiadał „katastrofę” – znowu pod górkę i to po kamieniach (masaż stóp murowany). Jednak po kilkunastu minutach marszu sytuacja „paniki” została opanowana – trasa wyrównała się i powrót zaczął być przyjemnością. O ile przy podejściu do Hali Izerskiej tempo marszu dyktowała młodzież, o tyle teraz „milcząco poganiała nas” Ola (najmłodsza uczestniczka naszego wypadu) – będąc cały czas na czele dopingowała nas do wysiłku, aby nie zostawać w tyle. Temu „dyktatowi” poddała się tylko część grupy – nasza młódź wkrótce zniknęła z oczu między zakrętami; okazało się także, że wypad nabrał także znamienia „grzybobrania” (niektórzy się na tym znali, a grzybów przy drodze było rzeczywiście w bród). To nas spowolniło, ale oczywiście nie zepsuło „frajdy wędrowania” [przecież to nie wyścigi]. W takim trochę szarpanym tempie (i w ciszy – młodzież zrezygnowała z popisów wokalnych) doszliśmy z powrotem do szlaku niebieskiego.
Jako, że tu trasa zaczęła opadać, w serca wstąpiła otucha i… zaczęły się „przyśpiewki” (może nie biesiadne, ale za to bardzo pouczające). W pewnym momencie zaczęły się nawet wyścigi – niektórzy ze „starszyzny” (jakby wyczuwając kłopoty) westchnęli: „Jak oni jeszcze mogą…” – bardzo szybko okazało się jednak, że powodem krótkiego biegu były ławki na Polanie Izerskiej i nadzieja na ich dłuższą „okupację” (wypoczywający tam rowerzysta o mało co nie przypłacił tego „zawałem”). Nadzieja – wiadomo – żyje krótko, więc po dojściu do ławek nas, „wytrawnych i sadystycznych wędrowniczków” padło hasło: „Nie ma odpoczynku – idziemy dalej”. Było trochę „foszków”, ale grunt to dyscyplina – wszyscy ruszyli dalej. Wkrótce pojawiły się dalsze śpiewy – tę swoistą „elegancję powrotu” zakłócały tylko „ośle teksty”: „Daleko jeszcze ?!?!?!”.
O ile żółty szlak spowodował duże zmiany w kolejności naszej wędrującej grupy, o tyle po minięciu Polany Izerskiej sytuacja wróciła do normy – peleton prowadziła młodzież, zamykała go natomiast (oczywiście w trosce o podopiecznych) „starszyzna”. Jako, że zabrakło już tekstów śpiewnikowych, nasza dzielna młodzież zaczęła popisy tekstami bardzo popularnymi (i o dziwo śpiewano teksty o dużej rozpiętości czasowej – np. z dorobku Alibabek). To zwracało uwagę przechodzących obok nas turystów, którzy to komentowali – w większości bardzo pozytywnie.
W takiej atmosferze doszliśmy do Świeradowa – tu tempo jakby uległo przyspieszeniu. Oczywiście nie chodziło na pewno o chęć zajęcia miejsc siedzących w naszych „krążownikach szos”, ale… co niektórzy ledwo „wyrabiali” wyprzedzając niektórych wolniejszych turystów (w pogodni za czołówką grupy) – i w sumie o mało co nie doszło do „czołówki”, kiedy doszliśmy do parkingu (jak się cały czas rusza w tempie „prawa – lewa”, to przystanięcie w miejscu może stać się niekiedy problemem).
Zanim ruszyliśmy z powrotem padło hasło „zdejmujemy buty i wietrzymy, wietrzymy…” – nikt jednak nie posłuchał pomysłodawcy. Za to wszyscy z aplauzem rzucili się na przygotowane przez Państwo Trzewik pyszne ciasto, które dosłownie znikało „w mgnieniu oka” (czyżby ktoś tu był głodny?). Jeszcze ostatnia herbatka i kawusia i … wracamy.
Powrót wcale nie wskazywał na wyczerpanie naszych małolatów – każdy samochód stał się sceną „dantejskich scen” (na które spuśćmy lepiej „milczącą zasłonę miłosierdzia”). Jako tako, pozdrowieni w Olszynie przez Straż Graniczną, dojechaliśmy do Lubania i tu – po blisko 8-godzinnej „dniówce” rozjechaliśmy się do swoich domów.
Czas na podsumowanie. Przede wszystkim – trafiliśmy na piękną pogodę, została wybrana sympatyczna „rekreacyjna” trasa (która wcale nas nie zmęczyła… o nie…) i [co najważniejsze] od samego początku towarzyszyła nam wspaniała atmosfera. Za nią, a także za wzięcie udziału w dzisiejszym wypadzie, gorąco dziękuję naszym dzieciakom i młodzieży: Martynce Kleszczyńskiej, Joasi i Monice Piekarskim, Madzi i Michałowi Kołodziejczakom, Kamilowi i Jakubowi Kwiecińskim, Pawłowi i Anetce Przybyła, Bartkowi Zagórskiemu (leaderowi „wędrownych męskich śpiewów”), Oli Trzewik, Natalce Wróbel, Gabrysi Milewskiej, Karolince Gauden, Agatce Mikulskiej, Maćkowi Jackiewicz oraz Oli i Sebastianowi Rybickim. Tę dużą grupę trudno byłoby dostarczyć do Świeradowa, gdyby nie wielka pomoc Rodziców [którym w tym miejscu gorąco dziękuję za poświęcony dzieciakom czas i wysiłek] – Państwa: Bożeny i Mirosława Kołodziejczak, Janiny Jackiewicz, Krystiana Rybickiego, Iwony Przybyła, Anny Kwiecińskiej, Pawła Kołodziejczaka. Ja zaś ze swojej strony z wielką przyjemnością wziąłem udział w tym wypadzie.
Myślę, że inauguracja była udana – i czekam na Wasze oceny na stronce (w formie komentarzy). Gratuluję wytrwałości i świetnego humoru. Mam też nadzieję, że – padające momentami „ostatni raz” – było tylko chwilową słabością i już wkrótce znów trafimy na jakiś „lekko relaksujący” szlak.
Pozdrawiam wszystkich uczestników i życzę spokojnej nocy i przebudzenia… BEZ ZAKWASÓW!!!
NA KONIEC TROCHĘ HISTORII
Na Hali Izerskiej przed Drugą Wojną Światową istniała niemiecka wioska Gross Iser (Wielka Izera). Początki tej osady sięgają 1630 roku, kiedy to osiedlił się tutaj ewangelicki uchodźca o imieniu Thomas. Zabudowa przebiegała powoli ze względu na bagniste tereny, surowy klimat i brak dróg. Dostęp do koloni był możliwy tylko przez wąskie ścieżki wyłożone balami. Drogę utwardzoną tzw. Staroizerską (dzisiaj szlak niebieski ze Świeradowa) zbudowano dopiero po wykonaniu szeregu rowów odwadniających.
Mieszkańcy żyli biednie. Utrzymywali się z wypasu bydła i owiec, produkcji serów, przędzenia wełny, połowu pstrąga. Mężczyźni pracowali przy wyrębie lasu, wyrabiali gonty i trudnili się kłusownictwem. Surowy klimat nie pozwalał na uprawę zbóż i drzew owocowych. Miejsce to było zwane „Małą Syberią” z powodu długich i srogich zim. Piekarz i masarz przyjeżdżali tu konno raz w tygodniu i oferowali świeże pieczywo i mięso. Inne zakupy robiły kobiety, nosząc ze Świeradowa ciężkie kosze na własnych barkach.
Administracyjnie kolonia podlegała miastu Bad Flinsberg (Świeradów Zdrój). Raz w miesiącu pastor odprawiał nabożeństwo w budynku starej szkoły. Szkoła powstała w 1750 roku gdy wioska liczyła około 20 domów. Zmarłych chowano na cmentarzu w Świeradowie.
Wraz z rozkwitem Świeradowa jako uzdrowiska, które nastąpiło w drugiej połowie XIX wieku rozbudowała się też Wielka Izera. Osada stała się ulubionym miejscem wycieczek kuracjuszy. Ożywił się ruch graniczny z Czechami i rozwinęła się turystyka narciarska. Mężczyźni byli dodatkowo zatrudniani przy wydobyciu borowiny z tutejszych torfowisk potrzebnej dla uzdrowiska.
W latach 30-stych XX wieku Gross Iser rozciągała się od Polany Izerskiej do Kobylej Łąki (ok. 5,5 km) z głównym skupiskiem na Hali Izerskiej. Znajdowały się tutaj 43 domy mieszkalne, 3 gospody, 2 schroniska, 2 celnice, kawiarnia, leśniczówka, straż pożarna, domek myśliwski oraz stara i nowa szkoła. Właśnie w nowej szkole, wybudowanej ok. 1938 roku mieści się „Chatka Górzystów”.
Szkoła posiadała główną klasę (1-8) z dodatkowym pokojem na bibliotekę, osobne pomieszczenie do prac ręcznych dla chłopców (dzisiejsza drewutnia) i szkolną kuchnię dla dziewcząt. Na piętrze mieszkał nauczyciel z rodziną. Obie szkoły posiadały dzwonnice. W starej szkole dzwon bił o godzinie 7, 12 i 18tej, w nowej tylko przy szczególnych wydarzeniach ( Nowy Rok, pogrzeb itp. ).
10 maja 1945 roku osadę zajął oddział radziecki, spalono domek myśliwski. 11 maja żołnierze zastrzelili właściciela schroniska Gross Iser Baude Paula Hirta. Został on pochowany w pobliżu Nowej Szkoły. Dziś to miejsce upamiętnia okolicznościowa tablica oraz prosty brzozowy krzyż.
Od czerwca do października 1945 roku przeprowadzono akcję wysiedlania. W latach powojennych nastąpiło stopniowe rozbieranie i niszczenie zabudowań. Budynek szkoły nie wiedzieć dlaczego ocalał, jednak nie obyło się bez rozszabrowania co cenniejszych elementów wyposażenia nie mówiąc już o elementach konstrukcyjnych. Właściwie to do dnia dzisiejszego budynek nie osiągnął jeszcze stanu z roku 1945 kiedy to wszystkie pomieszczenia były w nim oświetlone, istniała kompletna instalacja wodociągowa i kanalizacyjna z których do dzisiaj pozostały jedynie uchwyty po rurach, a w nieistniejącym dziś łączniku pomiędzy budynkami znajdowały się łazienki i toalety wyłożone białymi kafelkami!
Również drugi budynek aktualnie nadający się do kapitalnego remontu na skutek wycięcia i „zagospodarowania” belek stropowych posiadał wszystkie instalacje i standardem wykończenia nie odbiegał od budynku głównego. Dodatkowo na stan budynku wpłynął fakt iż w dzisiejszej świetlicy a także w pomieszczeniu do niej przylegającym stały konie używane do prac leśnych. Dziś przy okazji zbijania starych tynków co chwilę okazuje się że słupy nośne są do wysokości jednego metra przegnite i sukcesywnie trzeba je wymieniać. A jako że budynki są zbudowane z tzw. „pruskiego muru” dziury po owych słupach a także rozkradziona i naprędce załatana elewacja przyczyniają się do powstawania dużych przeciągów dzięki którym utrzymanie znośnej temperatury w budynku wymaga naprawdę ogromnych ilości opału.
W połowie lat osiemdziesiątych, przypadkiem odkryli to miejsce studenci z WSI z Zielonej Góry. Starania o zaadoptowanie budynku na chatkę studencką zostały uwieńczone sukcesem. Pośpieszny remont przeprowadzono głównie rękami studentów. Przebudowano świetlicę (wcześniej stajnia), odtworzono ganek, położono nowy dach, zbudowano piece i wyposażono wnętrze. Pierwszymi gospodarzami zostali Lucyna i Jurek Bizunowiczowie z Lubska.
Materiał źródłowy: http://www.chatkagorzystow.sudety.it/historia.htm
Napisany w wycieczki | 2 komentarze »