Blog J.B.

Archiwum dla czerwiec, 2010

„Rewalska przygoda” 2010

Autor: admin o 29. czerwca 2010

28.06.2010 roku

Urlopowy czas rozpoczęty… Tak, tak – czas łyknąć nieco jodu przed planowanymi remontami. Siedzibą urlopowania stał się tradycyjnie – już od 15 lat – pensjonat prowadzony przez gościnną panią Zofię Ripołowską, miejscem – Rewal. Zanim wejdę w „letnie klimaty”, chciałbym zaprezentować fotki zimowe – to trochę na zasadzie kontrastu – których autorką jest Ewa. Mam nadzieję, że nie zmrożą atmosfery – bo jest tak ciepło, że szok.

  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg

Aby zacząć „słodkie leniuchowanie” trzeba było najpierw trochę popracować – „za kółkiem”. Trasa w sumie znana, a jednak inna – tym razem novum trasy (niestety utrudniającym i wydłużającym podróż) stały się drogowe prace remontowe. Kilka „korków” nimi spowodowanych dało w efekcie prawie 2-godzinne spóźnienie (dobrze, że to nie rok szkolny i miejsce pracy, bo byłaby „jazda”). Nowa bryka sprawiła się bardzo fajnie, a podczas jazdy – dzięki szyber-dachowi – miałem możność korzystać z okazji „bliskich spotkań 5 stopnia” ze słońcem. Do Rewala dojechałem około 18:30.

To, co rzuciło się od razu w oczy to zmiana estetyki miejscowości. Nowe oświetlenie, poprawa części dróg i remont głównego pasażu – to najbardziej widoczne elementy zmian (no, może to ostatnie nie przypadło do gustu mieszkającym tam wczasowiczom).

Oczywiście, nie mogło się obyć bez „powitania z morzem”. Krótki spacer i pierwszy „jodowany” oddech trwał do 20:00 – w tym momencie dało o sobie znać zmęczenie (tak, tak, latka lecą…). Wróciłem więc i wkrótce zasnąłem „snem sprawiedliwego”.

  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg

29.06.2010 roku

Spanko pomogło… Już przed 7:30 „zwlokłem zwłoki” i po pierwszej kosmetyce pognałem na plażę. Tradycją stały się poranne spacery – trasa niezbyt forsowna (do Trzęsacza), ale za to dotleniająca i pozwalająca łyknąć odrobinę pierwszych promieni słońca (że o nabiciu impulsów telefonicznych nie wspomnę). Było super, ale i trochę dziwnie – w sumie przez godzinę plażowania spotkałem raptem 15 osób, morze zaś – gładkie jak stół – dawało możność „kroczenia po wodzie w suchych… spodniach”.

Na plażę wróciłem o 11:00 i… zaczęło się. Nieomal z zegarkiem w ręku naśladowałem jedną z reklam, przewracając się z boku na bok i łapiąc „równe słońce”. Przerywnikiem były kąpiele – i tu muszę przyznać, że jak na polskie realia, Bałtyk był dzisiaj wyjątkowo ciepły.

Wytrzymałem do 14:30 – myśląc o nocy w końcu zakończyłem dzisiejszy „słoneczny patrol” i zacząłem się relaksować w cieniu. Owocem tego relaksu był spacer po Rewalu i pierwsza foto-sesja, w której uwieczniłem nie tylko piękno, ale i zakres prac (chyba trochę szkoda, że toczą się one akurat teraz).

Relację z tego dnia wypada zakończyć życzeniem, aby jutrzejszy był co najmniej tak fajny, jak dzisiejszy. Pozdrawiam!!!

  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg

30.06.2010 roku

Kolejny dzień… Zaczął się podobnie, choć był w wielu sprawach inny. Przede wszystkim pogoda – po wczorajszej bezwietrznej Bałtyk chciał sobie chyba powetować ciszę. Od samego rana ostro wiało i – co widać na fotkach – morze zapowiadało wiele atrakcji typu „masaż”. Spacer do Trzęsacza był więc podobny do wczorajszego, choć ilościowo towarzystwa na plaży było zdecydowanie mniej.

Po porannej „rozbudzance” przyszedł czas na „słoneczne szaleństwo”. Wprawdzie czułem trochę skutki wczorajszego „romansowania ze słońcem”, ale… zapowiadało się nieźle. Udało się znaleźć fajne miejsce (czyli… nie zakryte parawanami), żeby czuć morską bryzę. No i zaczęło się…

„Plażowa smażalnia” dzisiaj wyglądała trochę inaczej. Nie zmienił się tylko rytm „zmieniania boków”, nie udało się natomiast zakosztować kąpieli – wzburzone morze było nieco chłodnawe i poprzestałem na tzw. chlapaniu się (tylko bez tekstów „Jak dziecko” proszę). Po blisko 4 godzinach zacząłem czuć efekty „łapania słońca” i w końcu dałem sobie z nim spokój.

Po powrocie i „zdrowym” obiedzie stwierdziłem, że chyba nieco przesadziłem – „co za dużo to niezdrowo”. Aby dobrze przygotować się do debaty zakosztowałem krótkiego spaceru i zaliczenia kilka sklepów – vivat chipsy!!!). No, a potem zaczęło się oczekiwanie na „gwóźdź” wieczornego programu.

Nie będę opisywał moich wrażeń – powiem jedno: jak dla mnie było ciekawie… a po zakończeniu programu i komentarzy przypomniałem sobie o prawie każdego wypoczywającego: SPAAAAĆ!!!

Do jutra.

  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg

01.07.2010 roku

Pierwszy dzień lipca rozpoczął się dużo wcześniej. Po „rewelacyjnie spokojnej” nocy, już o 7 rano znalazłem się na plaży. Było chłodniej, ale za to woda – rewelacyjnie ciepła. Ostro wiało i zapowiadało się, że może nawet przez chwilę popadać (dosyć groźnie wyglądające chmury). Spacer o tak wczesnej – jak na realia urlopowe – porze dał także okazję przyjrzenia się pracy rybaków (wyładunek połowu) oraz procesu budzenia się miejscowości do życia (sprzątanie plaży). W sumie więc było fajnie.

Trochę gorzej zaczęło się po powrocie – dopiero dzisiaj bowiem poczułem skutki 2-dniowego „słonecznego szaleństwa”. Nie były one miłe i wizualnie przyjemne – postanowiłem więc zrobić sobie dzisiaj „dzień słonecznego oddechu”. Tak więc dzisiejsza relacja będzie raczej uboga: spanko, książka i TV. Ale nic to… jutro sobie odbiję. Pozdrawiam!

  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg

02.07.2010 roku

Nie ma lekko… już z rańca [dzisiaj trochę później – bo o 7:40] rozpocząłem kolejny urlopowy dzień. Nadrabiając wczorajsze zaległości postanowiłem dzisiaj trochę „powspominać” – jako, że moja przygoda z morzem i znajomość z Panią Zosią i Ewcią rozpoczęła się przed 15 laty organizacją dwóch kolejnych kolonii letnich w DW „Strażnica” w Rewalu {nie mylić z pewnym pisemkiem}, postanowiłem dzisiaj odświeżyć wspomnienia z tego czasu, kiedy „byłem młody i…” (nie, nie, tego nie dokończę). Plażowa trasa w stronę Niechorza, prowadząca do tarasu widokowego, jest nieco dłuższa niż tradycyjnie uskuteczniana dotąd. Ale nic to… pogoda fajna, lekki wiaterek, woda „da się wytrzymać”. Tak więc nic, tylko wędrować. W rytm cichego „disco” ze słuchawek ruszyłem dosyć ostro – myślę, że dodatkową motywacją była dużo większa ilość współspacerujących – w tym większość to… emeryci. Nie będę ukrywał, że dopóki tylko spacerowali, czułem „braterską wieź”, ale ciśnienie podskoczyło, kiedy zobaczyłem starszego pana, który twardo uprawiał na plaży gimnastykę (tu zrobiło mi się nieco dziwnie, i przypomniałem sobie taką mądrość: „O młodości/starości nie świadczy wpis w dowodzie osobistym”).

W takim nastroju, po przebudzeniu jednej z moich znajomych z Lubania, doszedłem do tarasu. W moich wspomnieniach wyglądał trochę inaczej – przede wszystkim leżąca pod nim plaża była bardzo wąska, a teraz jakby się poszerzyła. Zmienił się także Ośrodek, w którym udało się zorganizować 2 kolonie i uczestniczyć w dwóch kolejnych. Tak, tak, wszędzie widać rozwój.

Wracając postanowiłem zerknąć na pasaż spacerowy i muszę przyznać… byłem w szoku. Nadal się kurzyło, ale chłopaki położyli już przez tych kilka dni cały chodnik. Oby tak dalej…

Jako, że odreagowałem już po bezpośrednich skutkach „przepalenia”, dzisiaj postanowiłem znowu „zaszaleć”. Tradycyjnie zająłem „plażowe hektary” (czyli wymiary ręcznika – bo jakoś nie lubię nosić tych parawanów) i zaczęło się. Wczasowicze, którzy wczoraj przyjechali na ośrodek stwierdzili, że oni tak biernie by nie potrafili – ale dla mnie, na wspomnienie tych „rajdów schodowych” na każde plebanijne wezwanie lub „wyścigów ze kosiarką” (że o „zawodach w podnoszeniach ciężarów – cegieł do garażu – nie wspomnę), każda taka „leserowa godzina” to skarb. No i tych „skarbów” nagromadziłem dzisiaj znowu aż/tylko 4.

Po powrocie oczywiście krótki czas „tuningowania” i… rozpoczęła się kolejna tradycyjna część pobytu urlopowego – „nabijanie kabzy” Poczcie Polskiej (którą serdecznie pozdrawiam). Mimo bowiem zdobyczy techniki komunikacyjnej (Internet i te sprawy) zwyczajem jest zapychanie rewalskiej skrzynki pocztowej przez takiego „dziwnego wczasowicza”. I tu muszę wyrazić żal, że coś nie tak zrobiło się z poczuciem humoru producentów kartek – GDZIE TE ARCYŚMIESZNE KRESKÓWKI?!?!?! Było kilka, ale nie mogły się równać choćby z „łososiowymi nocami”. Ale nic to, znalazłem kiosk z fajnymi kartkami „przyrodniczymi” (znowu… bez podtekstów) i tym razem pocztą pójdzie mniej widoczków, więcej „zwierzęcego humoru”.

Po piętnastej kartce (a zaznaczę, że nie cierpię korespondencji ograniczającej się do „Serdeczne pozdrowienia z… przesyła …”) wena gdzieś mnie odeszła – pozostała więc lektura.

Wprawdzie nie bardzo lubię spacerów miejskich, ale być w Rewalu i nie odwiedzić centrum byłoby… może nie grzechem, ale nietaktem, więc po południu postanowiłem prysnąć „w miasto”. Tradycyjnie, po wizycie w kilku miejscach, portfel niech „zmalał” – ale dodam, że byłem nietypowym klientem, skoro nie musiałem się targować o cenę, uzyskując (tu trzeba dodać – maleńki) rabat na kilka pamiątkowych akcesoriów.

No, a po powrocie… tradycyjnie laba przy książce. Było fajnie – tylko cały czas na „horyzoncie myśli” pojawiał się niepokój: „Czy aby dzisiejsze słońce nie odbije mi się jutro czkawką?”.

  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg

03.07.2010 roku

„Czkawki” nie było, ale na wszelki wypadek postanowiłem dzisiaj podejść na plażę „z rozsądkiem” {cokolwiek by to miało oznaczać w rewalskich realiach}. Oczywiście dzień rozpoczęło powtórzenie wczorajszej trasy – tym razem poszkodowaną była Beata… sorka, na urlopie łatwo zapomnieć, jaki dzień tygodnia mamy – a dzisiaj jest sobota (no, ale po rozmowie stwierdziłem, że po powrocie może nie będą mnie czekały „kamienie”). Inaczej natomiast wyszło z panią Małgosią i jej rodziną, którzy dzisiaj wyjechali na Wybrzeże. Podczas mojego spaceru byli już jakiś czas w drodze – nie zbudziłem więc nikogo, co nie znaczy, że pani Małgosia nie miała lekko sennego głosu.

Po porannych ablucjach rozpoczęło się „trzaskanie na mahoń” – stały (na razie) motyw urlopowego wypoczynku. Jedynym przerywnikiem stała się informacja, że moi znajomi tkwią w którymś z kolei korku [ja tak się skarżyłem na korek w Świebodzinie, a wychodzi na to, że moja trasa była raczej „bezbolesna”]. Cóż, wiek robi swoje albo są problemy z „kondycją” – z dnia na dzień czas słonecznej ekspozycji skraca mi się. Dzisiaj wytrzymałem zaledwie 3 godziny (choć i tak złapałem trochę UV).

Wiem, że dalszy ciąg tej relacji trąci nudą, ale cóż… Reszta popołudnia i wieczór to znowu „błogosławione lenistwo”.

Jutro TEN DZIEŃ… a więc, do jutra!!!

04.07.2010 roku

A więc nadszedł TEN DZIEŃ (żeby nie naruszać „ciszy wyborczej” będę pisał ogólnikami). Dzień zaczął się dzisiaj bardzo późno – no, zgadnijcie o której?… O 5:30!!! [to już zaczyna mnie niepokoić… nie żebym był śpiochem, ale bez przesady]. Punkt szósta znalazłem się już w TYM MIEJSCU… i tu szok – pomimo pustki na ulicach okazałem się dwunastą osobą oczekującą na otwarcie lokalu. Ostatnie sekundy były dosyć „ekscytujące” – przy czym okazało się, że nasze zegarki pokazywały jakby trochę inny czas (no, w każdym razie było zabawnie) [przy okazji – okazało się, że jako pierwsi, zostaliśmy obdarowani pamiątkowymi długopisami z logo Gminy Rewal i napisem „Wybory Prezydenckie 2010”].

W sumie „spełnienie obywatelskiego obowiązku” trwało zaledwie 10 minut (no, bo jak nie skorzystać z możliwości obejrzenia Chińskiej Armii Terakotowej (a raczej chyba jej cząstki) [Chińska Armia Terakotowa – ósmy cud świata – składa się z ośmiu tysięcy figur naturalnej wielkości. Wszystkie zostały wykonane z wypalonej gliny. Twarze żołnierzy bardzo się od siebie różnią – kształtem oczu, fryzurą czy nawet emocjami. http://www.nadbaltykiem.pl/atrakcje_turystyczne_nad_morzem]. Cóż więc robić dalej?

Ano, wędrować, wędrować i jeszcze raz wędrować. Jako, że dzień został rozpoczęty wcześniej {a do mszy zostało sporo czasu}, postanowiłem dzisiaj wydłużyć sobie dystans: port rybacki – Trzęsacz – taras widokowy – port. Fajnie się chodziło, choć nie brakowało niespodzianek – pierwszą było rozbicie już o 7:00 dwóch miejsc biwakowania (a ja myślałem kiedyś o sobie „maniak”).

Po dłuższym niż zwykle spacerze przyszedł czas na przygotowanie do liturgii tego dnia. W miejscowym kościele nowy proboszcz oglądając moją książeczkę jurysdykcyjną stwierdził, że to wygodne – chodziło o zamieszczoną w niej fotkę z początków mojego kapłaństwa („Niby ten sam, ale jakiś inny” – skomentował). Były to oczywiście żarty, nie wpływające na dopuszczenie mnie do ołtarza.

Podczas mszy dała się zauważyć nie tylko duża ilość uczestników, ale także spory procent komunikujących (tu przez chwilę się napracowaliśmy). Po mszy stałem się także świadkiem sympatycznej sytuacji, kiedy do zakrystii wchodziły kolejno kolonijne opiekunki, oferując „usługi” swoich podopiecznych: czytanie, służbę liturgiczną, śpiew [to mi trochę przypomniało o starych dobrych kolonijnych czasach, kiedy robiłem to samo – oj, powiało prehistorią].

Po mszy przyszedł czas na… oczywiście… na „łapanie słoneczka” (a raczej na konfrontację z nim – bo przy bezchmurnym niebie i lekkim zefirku temperatura chyba przekroczyła 30 stopni). Wytrzymałem – o zgrozo – nieco ponad 2 godziny, ale to z racji raczej chłodnego morza, nie zachęcającego do schładzającej kąpieli (nie było może tragicznie, ale od wczoraj temperatura wody poszła jakby w dół – a ja nie jestem morsem).

W chwili pisania tych słów oczekuję na obiadek, na który zostałem zaproszony przez gościnną panią Zosię i Ewcię. Tak więc tę część kończę krótkim: SMACZNEGO!!!

Obiad to była jedna wielka pychota – szczególnie po konsumowanej przez cały tydzień „zdrowej żywności”. Wprowadził mnie w stan „błogości”, który przerwałem dopiero około 17:00 – postanowiłem zrobić małą sesję foto w kościele. Niestety, okazało się, że akurat trafiłem na mszę. Trudno, więc… postanowiłem ponownie odwiedzić plażę. Tym razem nie było problemu ze znalezieniem miejsca – już powoli pustoszała. Ale nic w tym dziwnego – dosyć ostro wiało i reszta słońca nie była w stanie tego dogrzać. Mimo to było jednak fajowo – tym bardziej, że nawet końcówka operatywności słońca pozostawiała drobne ślady.

Mogło by się wydawać, że na tym skończy się aktywność tego dnia, ale… jak zawsze, można liczyć na znajomych. Kiedy już przygotowywałem się do studia wyborczego przyszła wiadomość, że jestem oczekiwany… bagatelka… w Niechorzu. Znajomi z Lubania postanowili zrobić bowiem przedwieczorny spacer – a że oczekiwałem na coś do czytania na noc… więc trzeba było ruszyć „młode kości”, i swoim dostojnym, powolnym krokiem ruszyć w stronę latarni.

Początek nie był zły. W komórce udało się złapać stację z fajną muzą – więc krok był prawdziwie „dostojny”. „Schody” zaczęły się dopiero po ostatni rewalskim zejściu, kiedy trafiłem na kamienisty odcinek plaży – tu trudno było zachować tempo.

Spotkaliśmy się tuż przy zejściu z betonowego pasażu Niechorza. Najpierw frajda ze spotkania, zaraz potem książka i decyzja – idziemy dalej razem. Tempo stało się nieco za szybkie, a Martynka „jechała mi po ambicji” twardo krocząc po tych wrednych kamieniach. W każdym razie po około 30 minutach doszliśmy do zejścia i tu się rozstaliśmy. Jako, że komórce miałem trochę muzy typu „Most Wanted Deejays”, tempo powrotu udało się utrzymać na przyzwoitym poziomie. Dobiła mnie dopiero Ewcia, już na posesji wypoczynkowej, pytając: „A cóż to za młodzieńczy pot na twarzy?” [nie żebym się lekko nie zdyszał, ale myślałem, że dobrze się kamufluję].

I tak właśnie, pięknym zachodem słońca, lekką zadyszką i poznaniem „mistrza sztuki sakralnej”, pana Witolda Hyżego, zakończył się ten dzień.

05.07.2010 roku

Początek kolejnego dnia – oczywiście na plaży. Niby standard, a jednak zupełna nowość. Po raz pierwszy od momentu przybycia całe niebo było pokryte chmurami. Nie, żeby padało (było nawet dosyć ciepło) – nie było jednak tego uczucia „Za godzinę rozpoczynamy smażenie”. Tym razem wybrałem krótszą trasę do Trzęsacza. Było fajnie – woda nawet dosyć ciepła, silny wiatr i tych kilkanaście osób, które postanowiły (podobnie jak ja) rozpocząć dzień trochę po siódmej.

Dzień zapowiada się relaksacyjnie – momentami słońce przebija się przez chmury, ale są to chwile. Mimo to jednak za chwilę ruszam na piaski. I stamtąd serdecznie pozdrawiam. [Przy okazji – sorka, że brakuje nowych fotek, ale trudno o nowości w tak stabilnym terenie. Nie przerywam jednak poszukiwań nowych, ciekawych tematów].

Uff… Wróciłem… Wydawało się, że dzisiejsze plażowanie to będzie tylko leżenie. Stała i gruba powłoka chmur stwarzała obawę, czy aby nie będzie zbyt chłodno. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się jednak, że tak się nie stało. Po prawie godzinnym zachmurzeniu silniejszy wiatr chmury po prostu rozwiał i… zaczęło się. Temperatura niby była niższa, ale słoneczko dawało ostro – na tyle, że po 3-godzinnej sesji miałem już dosyć.

Słońce nie oszczędzało, ale mimo to nie była to już dotychczasowa spiekota. Dlatego też postanowiłem odwiedzić ponownie miejscowy kościół, uwieczniając jego piękne wnętrze. Nikt mnie nie pogonił, więc udało się zrobić kilka ciekawych ujęć.

Wychodzi na to, że niedzielny wieczorny spacer pozostawił jakieś ślady, bo postanowiłem dzisiaj poobserwować zachód słońca (znowu odzywa się mój… „reumatyzm”… o sorka – romantyzm). Motywacja była pozytywna – niestety, pogoda się zaczęła psuć. Od zachodu zaczęły nadciągać ciemne chmury, a zachodzące słońce – przesłonięte nimi – dawało tylko lekkie odcienie i refleksy. Tak więc powstało tylko kilka ujęć.

I tym akcentem można by zakończyć relację dnia, gdyby nie… James Bond. Oglądając go bowiem zauważyłem nagle, że jakoś zmieniła się akustyka otoczenia – projekcji towarzyszył szum. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że po prostu zaczęło ostro padać. Z jednej strony ulga, z drugiej – nocna akcja zwijania rozwieszonych maneli. Ale mimo to wrażenie było fajne – tym bardziej, że deszcz był bardzo ciepły.

  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg

06.07.2010 roku

Prognostyce zapowiadali na dzień dzisiejszy „załamanie pogody” – może i tak, choć dzisiejsza pogoda złamała także… poranne postanowienia. Dzisiaj niestety nie ja budziłem z plaży znajomych, ale sam zostałem przez nich postawiony na nogi. Powód? Oczywiście pogoda – wprawdzie nie lało, ale ciągłe siąpienie powodowało, że ponownie zrozumiałem istotę prawdy, iż „najlepszym czworonożnym przyjacielem człowieka jest… łóżko”. Poranne lenistwo – taaaaaaaaaak, to było niezłe. W końcu jednak przyszedł czas, kiedy trzeba było „przyjąć pion”. Krótkie ablucje, sprawdzenie stanu pogody i… czas ruszyć w teren. Niby późno (około godz. 9:00) a jednak pierwsze wrażenie było „porażające”. Na odcinku Rewal-Trzęsacz byłem jedynym „wędrującym singlem”. Norrrrmalnie szok!!!

Z drugiej strony trudno się było temu dziwić. Przede wszystkim obniżenie temperatury i silny wiatr oraz bardzo wzburzone morze i zalana w ¾ plaża – to nie zachęcało do spacerów. Dla mnie było to oczywiście foto-wyzwanie: zrobić jak najciekawsze ujęcia wzburzonego morza. W sumie sesja i spacer zajęły prawie 90 minut – ale naprawdę trudno było nie fotografować groźnego piękna wzburzonego Bałtyku (pan Witold, oglądający 130-zdjęciową kolekcję z dzisiejszego poranka znalazł kilka ciekawych ujęć – a opinia ta, jako fachowca w dziedzinie sztuki była dla mnie bardzo ważna).

To, co się działo później, należało by określić „zorganizowaną obrazą Bożą” – prawdopodobny spadek ciśnienia spowodował, że po śniadaniu złożyłem swoje „lilipucie kształty” w słodkie objęcia snu, z którego zerwało mnie dopiero silnie operujące od 14:00 słońce.

Jako, że nadmiar odpoczynku pobudza, więc – zgodnie z tą zasadą – „pobudzony” ruszyłem na taras widokowy, aby zobaczyć na plaży. I tu muszę przyznać, poczułem się „dziwnie”: ja w bezrękawniku, a tu wokół dresy i kurtki. Ja wiem, że nadmiar ciała tworzy ochronę termiczną, ale ten kontrast… normalnie czułem się jak „marsjanin”. Natomiast na plaży – właściwie pustki – trudno się dziwić, bo przy tak porywistym wietrze jedyną ochroną mogłyby być wysokie parawany, a te z kolei nie miały szans utrzymania się. Tak więc dzisiejsza popołudniowa plaża została zdominowana przez „wędrowców” – odzianych jednak w „ciuchy polarne”.

W końcu nadszedł wieczór. Dzisiaj – podobnie jak wczoraj – postanowiłem znów uwiecznić zachód słońca. Wydawało się, że tym razem pójdzie lepiej – nie wziąłem jednak poprawki na jedno, na „dmuch Neptuna”. Silny, chłodny wiatr spowodował, że – odziany na „letniaka” – wytrzymałem zaledwie do 20:45. Udało się zrobić kilka ciekawych ujęć, ale sam zachód znowu przeszedł mi „koło nosa”.

  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg
  • Rewal.jpg

07.07.2010 roku

Dzisiaj początek wrócił do normy – już o 7:30 byłem na plaży – i tym razem nie jako singiel. Pogoda w sumie była fajna, choć silny wiatr i duże fale zapowiadały, że złapać słońce będzie dzisiaj nieco trudniej. Wchodząc na plażę miałem trochę „cykora”, czy znów nie zmiecie mnie morski wiatr. Nadane tempo spaceru szybko jednak rozgrzało i spokojnie, po 50 minutach, wróciłem do siebie.

Tym razem przedpołudniowe wyjście na plażę nastąpiło dużo wcześniej – rozkładałem się już o 9:20. Z jednej strony było super – dużo wolnego miejsca; z drugiej jednak towarzyszyła mi niepewność, czy da się wytrzymać w aktualnych warunkach pogodowych – bo słońce grało dzisiaj w ciuciubabkę „Pojawiam się i znikam”. Co wyszło, to zaraz się schowało – a wiatr nie ustawał. Początek nie był więc zbyt komfortowy – ale im później, tym przejaśnienia trwały coraz dłużej. Dzięki temu „wytrwałem na posterunku” do 12:00. A teraz… korzystam, że sieć znowu wróciła i kończę tę część relacji. Pozdrawiam.

Południe to najpierw chwila „słonecznego oddechu”. Trzeba było trochę odpocząć. Ale nie za długo – około 16:00 postanowiłem ponownie odwiedzić plażę. Niestety, odwiedziny były niezbyt długie – a winą jest wiatr. Wiało totalnie i w moich „zimowych ciuchach” ciężko było to wytrzymać. Tak więc, po godzinnych zmaganiach z krzyżówką, postanowiłem wrócić do siebie. I tu, szykując „zarobek poczcie”, spędziłem resztę dnia. NIECH ŻYJE LENISTWO!!!

08.07.2010 roku

Czwartek… kurczę, zostały już tylko 2 dni urlopu… to nie wpływa pozytywnie. Ale nic to – tradycyjnie dzień rozpoczęła „plażowa przebudzanka”. Pogoda zapowiadała się rewelacyjnie – trochę chmur nie przeszkadzało w planowaniu słonecznej kąpieli.

Wyjście na plażę miało miejsce trochę później niż zwykle – ale to właśnie przez te chmury. Początkowo było trochę bezsłonecznie – stąd zwłoka w wyjściu. Dopiero koło 11:00 słońce przebiło się totalnie. Czas więc wyjść i… łapać kolejną dawkę zdrowego UV.

Wydawało się, że tym razem nie będzie problemów. Lekki zefirek, ciepła woda (po kilku ostatnich dniach zaliczyłem dzisiaj kolejne 3 kąpiele) i słońce, które operowało jakby lżej. Tak więc trzeba było znaleźć swoje „plażowe M-1” i… zaczęło się.

Muszę przyznać, że po kilku ostatnich dniach, kiedy moja odporność na słońce trochę zmalała, dzisiaj udało się „porandkować ze słońcem” przez blisko 4 godziny. Pomagały kąpiele, które skutecznie chłodziły. Tak więc do 15:00 można mnie było znaleźć w tym olbrzymim tłumie „fascynatów brązu”.

Po południu, o 16:00, zaliczyłem jeszcze raz plażę, ale nie da się ukryć – wiatr trochę się wzmógł, więc plażowanie nie było już tak komfortowe.

Podczas wyborów plażę rewalską upodobał sobie TVN. Dzisiaj znowu pojawiła się ekipa – tym razem TVP. Czyżby „cena sławy”?

09.07.2010 roku

Wychodzi na to, że dzień dzisiejszy to kolejny „dzień telewizyjny”. Wychodząc – tu się pochwalę, o punkt 7:00 – trafiłem na niesamowitą scenę. Przy kutrach zgromadziło się kilkadziesiąt osób. Powód – być może liczna ekipa TVP, szykująca się do porannego programu. Tak więc dzisiaj poranny spacer upłynął w licznym towarzystwie. Pogoda zapowiada się rewelacyjnie – morze jak stół, woda dosyć ciepła (TVP określiło ją przed chwilą na aż 18 stopni). Teraz pozostały tylko dwie kwestie: pierwsza – znaleźć wolne miejsce; druga – czy ryzykować (wczorajsze „szaleństwo” niestety pozostawiło po sobie nieco bolesne efekty). Pożyjemy – zobaczymy.

No i pożyłem – okazało się, że albo kondycja padła, albo pogoda faktycznie uległa zdecydowanej zmianie. Wytrzymałem zaledwie nieco ponad dwie godziny – i to tylko dlatego, że woda była na tyle ciepła, że co jakieś 20 minut mogłem zaliczać kolejne schładzające kąpiele.

Z plaży zszedłem trochę po 13:00 i zaczęło się … finalizowanie urlopu. Ostatnie kartki, kończenie relacji i te sprawy. Nie będę ukrywał, że próbowałem zejść na plażę o 16:00 i 18:00. Niestety, upał nie ustawał. Stąd końcówkę dnia spędziłem u siebie.

Dopiero około 20:45 udało się zmusić na wyjście na plażę – było bardzo ciepło, ale już nie upalnie. Dzięki temu mogłem spokojnie poobserwować ostatni w tym roku zachód słońca. Było pięknie – spokojne morze, piękny zachód, totalny spokój. Zobaczymy, jak będzie jutro – podczas opuszczania locum urlopowego.

10.07.2010 roku

No, czas kończyć tę przydługą relację. Oczywiście, nie mogło być inaczej – ostatnim akcentem urlopowego pobytu na Wybrzeżu musiał być… poranny spacer. Podobnie jak wczoraj, był to „spacer telewizyjny” – TVP bowiem na dzisiaj przygotowała na plaży wiele atrakcji. Podbudował mnie i podłamał jednocześnie. Podłamał – bo pogoda zapowiadała się rewelacyjnie. Podbudowała – bo jeżeli o 8 rano już „topiłem się we własnym sosie”, to co będzie o 10:00?

Czas podsumować tych kilkanaście dni. Był to fajny wypoczynek – mimo, iż spędzany jako „singiel”. Gorąco dziękuję pani Zosi i Ewci za super atmosferę. Wypada sobie życzyć, aby przyszłoroczny urlop udał się podobnie.

Wszystkim czytającym te „wypociny” gratuluję kondycji i serdecznie pozdrawiam życząc, aby Wasz wypoczynek był równie udany.

Napisany w wycieczki | Brak komentarzy »