Blog J.B.

Dzień trzeci 20.01.2009 r.

pan3.jpgDzień dzisiejszy upłynął pod znakiem nakryć głowy – nazwaliśmy go DNIEM KAPELUSZA. Można też nadać mu nazwę DNIA GÓRSKIEGO TRAPERA – dzisiaj bowiem zaliczyliśmy pierwszy wypad do Karpacza. Wreszcie, końcówka dnia stała się okazją do… OŚWIADCZYN!!! (tak więc w tym momencie weszliśmy w DZIEŃ ZAKOCHANYCH). Trzy w jednym – tego nie mają nawet najlepsze szampony…

     Zacznijmy jednak od początku. Poranek dzisiejszego dnia stał się okazją do przeżycia dwóch zaskoczeń i jednego „horroru”. Pierwszym szokiem był totalny brak reakcji dzieciaków na błysk flesza o poranku (nie, nie przywykły do tego – po prostu mocno spały). Szok numer 2 sprawili nam chłopcy, którzy – po wczorajszym porannym „zaspaniu” dzisiaj stawili się w komplecie dużo przed czasem (nie ma to, jak właściwie zdopingować podopiecznych…). „Horrorem” natomiast stała się akcja naszego „szeryfa” w pokoju starszych dziewcząt. Według opisu Joasi: „Śpię i nagle słyszę huk. Momentalnie budzę się z jedną myślą: leci plecak czy Marta?!?! /…/ Dopiero po chwili zrozumiałam, że to nasz wojowniczy paparazzi stanął i o mało co nie zleciał z jednego stopnia łóżkowej drabinki. Tak Książę, czasem fotomaniactwo nie popłaca…”.
Gimnastykę poprowadził dzisiaj bardzo bojowo Jakub Kościecha – „wymiękły” nawet najtwardsze „sztuki”. Nie dziwota – program ćwiczeń przypominał do złudzenia cykl ćwiczeń naszego Adasia Małysza. Ale może to i dobrze, bo przecież dzisiaj czekała nas mała przeprawa na szlaku „wodza czerwonoskórych”.

  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg

Podczas Mszy św., sprawowanej w intencji naszych Rodziców i rodzin, mówiliśmy o znaczeniu obrzędu Ofiarowania (ksiądz opowiedział nam nawet bajkę – jak stwierdziła Pani Małgosia, podczas jej słuchania „zrobiło się jakoś tak błogo”). Po Mszy św. zrobiliśmy małą foto-sesję przy ołtarzu, a następnie (żegnani gromkimi pozdrowieniami księdza proboszcza) ruszyliśmy z powrotem do szkoły, gdzie czekało na nas pyszne kakao. Po omówieniu dzisiejszego popołudnia zaczęliśmy się przygotowywać do rychłego wyjazdu do Karpacza.
Ku zdziwieniu Kadry rejsowy autobus PKS okazał się prawie pusty – bez przeszkód więc ulokowaliśmy się na siedzeniach, przygotowując się psychicznie na „górskie tortury”. W Karpaczu dosiadł się ksiądz, snując barwne myśli na temat planowanej trasy. W nieomal „grobowym milczeniu” dojechaliśmy do właściwego przystanku, a stąd ruszyliśmy (prawie po płaskim) do świątyni Wang. Nie, żebyśmy się skarżyli, ale czy tutaj nie słyszeli o ruchomych chodnikach albo o windach??? W połowie drogi było nas słychać tak mniej więcej… nawet w Ściegnach (ale to oczywiście nie oznacza problemów kondycyjnych).
Po dojściu do świątyni Wang grupa osób, chcących ją zwiedzić, pozostał na placu razem z ks.Januszem – my zaś ruszyliśmy, aby nieco ulżyć… naszym sakiewkom. Buszowanie po okolicznych sklepach zaowocowało dużą ilością kupionych gadżetów (i zastraszająco wielkim ubytkiem kasy). Po 40 minutach byliśmy więc psychicznie gotowi na dalsze wyzwania dzisiejszego dnia. A nie były one małe…
Pierwszą próbą jakości naszych „traperów” stało się zejście do Muzeum Lalek – dwa kolejne stoki były na tyle strome, że z wielkim zdziwieniem przyjęliśmy po ich przejściu fakt, że nikt jeszcze nie zaliczył „pozycji horyzontalnej”. Zaraz potem, przy Muzeum, podzieliliśmy się na dwie grupy: jedną SZALEŃCÓW – tych, którzy zaryzykowali przejście z Panią Joasią i księdzem przez Karpacz Górny „z buta” i dojście do miasta szlakiem turystycznym – i drugą, MIKRUSÓW, dla których nachylenie 45 stopni równało się z próbą mrówki uniesienia słonia (czyli z niemożnością osiągnięcia). „Szaleńcy” ruszyli… znowu pod górę /!!!/, aby dojść do wysokości wodospadu przy kolejce linowej, przechodząc obok miejsca anomalii magnetycznych (tu lepiej samochody dobrze zabezpieczyć – mogą same ruszyć pod górę). Po „małej zmyłce” księdza (na którą złapali się chłopcy – oj, był mega-foch, przynajmniej u niektórych) weszliśmy w końcu na szlak, gdzie najpierw nasz przewodnik chciał wziąć kąpiel w oryginalnym przeręblu?!?! Mors czy jak??? A nie, to tylko próba uwiecznienia ciekawego widoczku na fotografii (znowu aparat!!!!!!!!!!!!!!!).
Cały szlak, mimo oblodzenia i topniejącego śniegu, okazał się bardzo przyjemny. W dobrym czasie i kondycji doszliśmy do Białego Jaru. Tu jednak okazało się, że plany naszego „szeryfa” są zdecydowanie bardziej urozmaicone. Po 25 metrach asfaltu weszliśmy znowu w las, aby (niektórzy potykając się o kamienie i korzenie) dojść do zbiornika przy tamie. Tutaj przydarzył się kilku dziewuszkom mały defekt – ot, trochę lodu i… zaliczona gleba… No, ale oczywiście to tylko jeszcze pobudziło wrodzone młodzieńcze poczucie humoru.

  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg

Mina trochę nam zrzedła, kiedy po przejściu tamy usłyszeliśmy pytanie: „Czy napisaliście testamenty? Bo teraz schodzimy”. I faktycznie, zejście wyglądało na totalnie wyślizgane (i do tego strome). Dobrze, że były barierki, ale… i tak musieliśmy się ich kurczowo łapać, aby utrzymać jako taki pion. Najgorzej miała chyba Pani Joasia, która musiała uważać na 200% – w rękach niosła bowiem kupione wyżej szkło.
Po zejściu na dół i krótkiej sesji foto dowiedzieliśmy się, że grupa Mikrusów dopiero doszła do Białego Jaru (a więc mieliśmy zapas czasu). Szybkim marszem doszliśmy więc do centrum, aby odwiedzić choć jeden punkt lokalnej gastronomii.   Po 25 minutach „wolności” tutaj, przy miejscowym kościele, nasze grupy znowu się ze sobą połączyły.
Warto jeszcze wspomnieć o pogodzie. W Górnym Karpaczu zaczął bowiem padać śnieg – to wydawało się dobrą wróżbą na dzień wędrowania i na planowany na czwartek kulig. Niestety, wkrótce śnieg przyjął postać deszczu – i ten towarzyszył nam do samych Ściegien. Być może dlatego trasa z Dolnego Karpacza do szkoły zajęła zaledwie 30 minut (dobry czas). Tam zaś czekał już pyszny obiad – tym razem nikt się nie ociągał z sięgnięciem po sztućce i talerze.
Kadra w swojej naiwności liczyła być może, że nas zmęczyła. Niestety, mamy negatywną odpowiedź – czujemy się całkiem dobrze i wytrzymamy w spokoju zaledwie czas „świętego LB”. Odpowiedzią na to stała się „zemsta Kadry” w postaci zabawy integracyjnej „Stodoła” oraz drugiej, noszącej nazwę „Atrakcyjna grupa”. Był niezły ubaw. W takiej atmosferze dotrwaliśmy do kolacji.
Po jej spożyciu zaczęliśmy się przygotowywać do Pidżam Party i zwieńczenia dzisiejszego dnia – zimowiskowego konkursu na najzabawniejsze nakrycie głowy. Jak to mówią, jesteśmy kreatywni – więc przygotowanie mega-strojów wieczorowych i kapeluszy zajęło nam nieco więcej czasu niż było zaplanowane. Ale czas nie poszedł na marne – wtorkowy wieczór stał się okazją do zerknięcia na najnowsze trendy młodzieżowej mody sypialno-kapeluszniczej. Wykorzystaliśmy wszystko, co było pod ręką. Być może nie miało to wiele wspólnego z użytecznością, ale… kreacje były zaje…fajowe.

  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg

Po zakończeniu obu konkursów rozpoczęła się prawdziwa Pidżam Party – Karpacz „wykończył” część uczestników, ale stała „disco-ekipa” nie opuszczała parkietu (do 22:25). I właśnie w tym wąskim gronie doszło do wstrząsającego wydarzenia. Oto w pewnym momencie w naszej Sali disco zapadła cisza i uczestnik zimowiska, Jakub Kościecha, padł na kolana przed swoją wybranką, Joasią Piekarską, prosząc ją o rękę. Wyglądało to bardzo pięknie i jednocześnie dramatycznie – szczególnie przez tych kilka chwil, kiedy Joasia zwlekała z udzieleniem odpowiedzi. W końcu padło owo oczekiwane TAK, powitane westchnieniem ulgi Kuby i rzęsistymi brawami wszystkich zgromadzonych w sali (no, może nie wszystkich, bo Monia stwierdziła krótko – „podebrała mi chłopaka”. Cóż, nie da się dogodzić wszystkim). Scena piękna, ale od tej chwili na barki Kadry spada kolejny obowiązek (rzekł bym „kargulowy”) – „dopilnować”.

  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg
  • www3.jpg

Jutro dzień zdecydowanie spokojniejszy, z racji zmęczenia po dzisiejszych szaleństwach nazwany DNIEM POŁAMAŃCA. Dziękuję za dzisiejszą uwagę i zapraszam na jutrzejszą relację, którą mam nadzieję napisać.

pan5.jpgpan4.jpgpan6.jpg

Zostaw komentarz

XHTML: Możesz użyć następujących tagów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>